Road of No Return
Film zbudził u mnie mieszane uczucia w dosłownym znaczeniu tego słowa. Sądząc po okładce sądziłem, że będzie to ostry film akcji z Michaelem Madsenem i Davidem Carradinem. Madsen ostatnio występuje w bardzo wielu produkcjach (w większości niezbyt dobrych), wystarczy wspomnieć, że IMDB.com zanotowało około 28 pozycji (tylko z roku 2009!), w których on występuje. W "Road of No Return" dodatkowo jest producentem. David Carradine (3 czerwca 2009 zmarł w Bangkoku w dziwnych okolicznościach) też w ostatnich latach sporo występował. Nie mniej jednak spodziewałem się po cichu, że ten duet zaprezentuje się w sprawnym i szybkim filmie akcji. Niestety tak nie było.
W filmie zarówno Madsen i Carradine grają pracowników rządowych, którzy mają zwalczać przestępców narkotykowych. Owe zwalczanie polega na wynajmowaniu killerów, którzy to mają tych bossów eliminować. I to właśnie czwórka killerów gra w filmie pierwsze skrzypce. Prawdziwy miks osobowości: Foreigner czyli cudzoziemiec (grany przez Michaela Blain-Rozgay'a), Blacky czyli czarny (Ernest Anthony), Indianin (Jose R. Andrews) oraz Whitey czyli biały (Shane Woodson). Jak się okazuje: dobór bohaterów był zamierzony, bowiem film jest pełen rozmów o podtekstach rasowych. Żeby jeszcze bardziej skomplikować układankę, fabuła jest opowiadana ustami dziewczynki - Katie (Carlie Westerman), którą w wyniku zbiegu okoliczności opiekują się czterej killerzy.
W tym wszystkich akcji jest jak na lekarstwo. Nie ma tutaj strzelanin, pościgów, ucieczek. Są w zasadzie długie dialogi, próby naśladowania hitów (dostrzegłem podobieństwa do "Pulp Fiction") oraz dosyć absurdalne sytuacji. Np. Whitey (rasista) dowiaduje się od matki, że jest ma żydowskie podochodzenie, trochę to burzy jego obraz świata... A dowiaduje się dlatego, bo jego mamusia odwiedza go w dziupli killerów i ... postanawia tam zostać by chłopakom gotować i sprzątam. Reszta trochę narzeka, ale w sumie akceptuje taką kolej rzeczy. Dużo jest też innych absurdów, bo killerzy okazują się być bardziej zainteresowani opieką nad dziewczynką aniżeli wyplątaniem się z kłopotów.
Niestety Michael Madsen i David Carradine występują w tym filmie niewiele i też głównie w dialogach, bo obaj opowiadają różne historie - niemające z fabułą nic w wspólnego. Główni bohaterowie też o sobie co nieco mówią: Blacky interesuje się matematyką a Foreigner studiował kiedyś prawo.
Cały ten absurd jest spięty jakąś tam fabułą, jest zachowana kolejność wydarzeń. Zaletą (a może wadą) zdaje się być fakt, że bohaterowie używają prostego normalnego języka angielskiego i nie nadużywają slangu.
Widać, że była chęć zrobienia dobrego, niebanalnego filmu z elementami dramatu. Wyszła niestety gadanina, bo w tym filmie każdy zdaje się mieć bardzo dużo do powiedzenia. Nie są to jakieś nużące opowieści, ale chyba należało się zdecydować: albo się robi dramat albo się robi film akcji. Film można zaliczyć do kilku gatunków bo i czarnej komedii w nim sporo. Problem w tym, że on chcę być wszystkim naraz a tak naprawdę jest za słabiutki by w jakiś gatunek się wpasować.
Na pewno da się obejrzeć, jakieś pozytywy są łatwo dostrzegalne i każdy znajdzie jakieś blaski w tym pokazie cieni.
Ocena Civil.pl: 50%