No Escape
Jack (Owen Wilson) przenosi się wraz z żoną Annie (Lake Bell) i dziećmi do azjatyckiego kraju, w którym ma podjąć zatrudnienie. Tuż po przylocie, w kraju ma miejsce przewrót wojskowy, zaś na ulicach rozgrywają się dantejskie sceny. Grupy tubylców krążą po mieście i zabijają każdego obcokrajowca, którego złapią. Jack i jego rodzina mają przeciwko sobie hordy zbuntowanych Azjatów, zaś po swojej stronie jedynie tajemniczego Hammonda (Pierce Brosnan), który oferuje swoją pomoc w wydostaniu się z Azjatyckiego piekła.
Od razu muszę przyznać, iż ta produkcja nie spodobała mi się. Kosztujący zaledwie 5 mln dolarów film zarobił prawie 55 mln i to chyba jedyny plus o którym mogę wspomnieć. Akcja ma miejsce w nienazwanym azjatyckim kraju (ze względu zapewne marketingowych, ponieważ tamtejszy rejon żyje z turystyki i sugerowanie, iż w jakimś kraju doszło do takich wydarzeń, nawet na filmie, mogłoby zapewne wpłynąć negatywnie na wizerunek kraju, ta pozorna ostrożność jednak zdała się na nic). Ujawniono w filmie, iż "ten" kraj ten graniczy z Wietnamem, a sama produkcja i tak wywołała niepokoje społeczne w Kambodży, gdzie zakazano emisji "No Escape". Skąd te kontrowersje? Akcja filmu, choć bardzo dynamiczna bazuje na pokazywaniu prostej, nieuzasadnionej przemocy, która w "No Escape" próbuje być racjonalizowana. Główni bohaterowie przedstawieni są jako niemalże idealna amerykańska rodzina przeciwstawiona azjatyckim fanatykom. Ten kontrast bije po oczach przez cały seans. Z związku z tym w wielu recenzjach padły oskarżenia o ksenofobię. Dość jednak o polityce, ponieważ pomimo tych kontrowersji sama akcja nie wciąga i jest do bólu przewidywalna. Przy okazji: Pierce Brosnan po raz kolejny zagrał ciekawą postać i wypadł świetnie na tle nijakiego Owena Wilsona czy Lake Bell. Nie polecam.
Ocena Civil.pl: 59%