A Million Ways to Die in the West
Rzecz ma miejsce pod koniec XIX wieku, gdzieś na zachodnich rubieżach USA. Tchórzliwy hodowca owiec - Albert (Seth MacFarlane - także jako reżyser i scenarzysta) dostaje kosza od swojej dziewczyny - Louise (Amanda Seyfried), która woli lokalnego właściciela "wąsiarni" - Foya (Neil Patrick Harris, który w zasadzie gra tutaj inną wersję Barneya z "How I met Your Mother"). Przyjaciel Alberta - Edward (Giovanni Ribisi), chcąc go pocieszyć - wyciąga go do saloonu, w którym gości dwóch przyjezdnych, w tym Anna (Charlize Theron) - żona rewolwerowca i rozbójnika Clincha (Liam Neeson). W saloonie dochodzi do rozróby podczas której Albert ratuje życie Annie. Tak rozpoczyna się ich znajomość, która zamienia tchórzliwego farmera w prawdziwego mężczyznę. Albert musi nauczyć się strzelać ... by stawić czoła Clinchowi, który terroryzuje okoliczne miasteczka.
Seth MacFarlane napisał i wyreżyserował Teda. W "A Million Ways to Die in the West" dodatkowo odgrywa główną rolę. Co raczej niekorzystnie wpłynęło na film, ponieważ postać Alberta moim zdaniem jest mało wyrazista.
Film pełen jest smaczków, oglądamy między innymi Doca Browna (z serii "Back to Future"), który pracuje nad swoim wehikułem. Kilku znanych aktorów pojawia się też w tle jako cameo, między innymi Ewan McGregor czy Ryan Reynolds. Nie zabrakło też Django (Jamie Foxx). MacFarlane w ten sposób zerżnął z Tarantino, który w swoim Django też zdecydował się na tego typu zabieg. Django to jednak film mistrza a "A Million Ways to Die in the West" przypomina raczej miks popkultury. Nie zabrakło ostrych dialogów czy brutalnych scen. Oczywiście Neil Patrick Harris wypowiada swoje legendarne "Challenge Accepted". Nie zabrakło niestety też dowcipu ze sraczką. Scena, w której N. P. Harris wypróżnia się do kapeluszy a następnie rozlewa fekalia - jest żenująca. Film kosztował 40 mln dolarów, zarobił na chwilę obecną ponad 85 mln, więc nie był klapą. Na pewno jednak można go ocenić jako przeciętną komedię westernową, nasiąkniętą pop-kulturalną papką.
Ocena Civil.pl: 55%
Ted
Sprośna komedia o Johnie, który w dzieciństwie nie był lubiany a bardzo pragnął mieć przyjaciela. Jego marzenie spełnia się kiedy otrzymany na gwiazdkę pluszowy miś o imieniu Ted - ożywa. Od tej pory para jest nierozłączna. Nawet wtedy gdy 35-letni John pracując na marnej posadce w wypożyczalni samochodów umawia się z dobrze zarabiającą pracowniczką korporacji - Lori (Mila Kunis). John musi wybrać, kto jest dla niego ważniejszy - gadający miś czy piękna kobieta, w dodatku dobrze ustawiona. Wybiera misia, z którym w kółko balanguje i zażywa przeróżne narkotyki na coraz bardziej odjechanych imprezach (Ted w jednej ze scen mówi wprost: myślałem, że kokaina jest tylko dla gości z Florydy...), urywa się też dla misia z pracy. W tej sytuacji odtrącona Lori porzuca Johna i jak to w takich filmach bywa - ten postanawia się zmienić, skończyć z Tedem i zacząć żyć jako dorosły mężczyzna. W komedii tego typu oczywiście rozstanie nie jest możliwe a dramatyczne wydarzenie zmieni relacje całej tej trójki. Tak się staje gdy Ted zostaje porwany przez szalonego ojca (Giovanni Ribisi), który pragnie podarować misia swojemu synowi. John i Lori muszą zapomnieć o wzajemnych pretensjach i uratować Teda! Jakie to wszystko jest oczywiste i oklepane!
Ta miejscami familijna komedia, płynnie zamienia się w sprośny film dla dorosłych, jednocześnie garściami czerpiąc ze schematów filmów dla dzieci i rodzin. Powstało coś dziwnego, które chwilami bawi, by za chwilę znużyć oklepanym schemacikiem. Nie zabrakło też gościnnych występów, np. Ryan Reynolds prezentuje się jako gej w dwóch scenach. Jest też Norah Jones, Sam J. Jones i Tom Skerritt. Generalnie film przeciętny.
Ocena Civil.pl: 63%