Game of Thrones (Season: 8) (Gra o Tron)
Przyznam się, że pomimo upływu ponad 2 miesięcy od zakończenia „Gry o Tron”, ciężko o w miarę obiektywne podsumowanie tej niesamowitej produkcji. Najbardziej powtarzaną sentencją w przypadku 8 sezonu jest zdanie, że chcieli zadowolić wszystkich, a niezadowolili nikogo. Gdy jednak popatrzymy na serial od pierwszego do ostatniego sezonu, jak również na chłodno ocenimy decyzje D&D (David Benioff oraz Daniel Brett Weiss – osoby odpowiedzialne za produkcję), ten finał „Gry o Tron” był jedynym, jaki mogliśmy dostać.
Jestem w tym gronie nieszczęśliwców, co przeczytali książki. Dlaczego nieszczęśliwców? Cóż – wydaje mi się, że Ci, którzy przeczytali najpierw książki, mogli znacznie lepiej przewidzieć, że zakończenie serialu pozostawi po sobie gorzki smak. Pomimo, że jest to adaptacja, twórcy pominęli dużą liczbę wątków, co w ostatecznym rozrachunku spowodowało, że część historii nie została dopowiedziana, a część zniekształcona do takiego stopnia, że stała się memem (Pamiętaj – jeżeli czujesz się bezradny – przypomnij sobie o Złotej Kompanii ). I o ile George R.R. Martin nie śpieszył się z rozwojem swoich postaci, o tyle D&D musieli zakończyć wątki wszystkich bohaterów w zaledwie 7 godzin i 20 minut.
Uważam jednak, że ostatni sezon oddał zamysł twórcy sagi „Pieśni lodu i ognia” – Ci, którzy liczyli na happy end, a najwyraźniej to oni przeważają w ocenie ostatniego sezonu, nie do końca wiedzieli, z jakim twórcą mają do czynienia. Gdy bowiem chcemy sprowadzić fabułę do najczystszej postaci, zostaje nam wyłącznie chaos, przewrotność i głupie decyzje bohaterów. To napędzało fabułę „Gry o Tron” i to właśnie spowodowało tak dużą popularność serialu, jak i książki. W której bowiem produkcji główny bohater ginie na samym początku? Nikt, kto wziął udział w „Grze o Tron” nie wyszedł z niej zwycięsko. Dlatego uważam, że tak gorzki koniec musi nas zadowolić, jeżeli mamy być uczciwi wobec producentów, jak również wobec siebie.
Łatwo mówić? Cóż – ja wciąż liczę na to, że będzie mi dane również przeczytać koniec „Gry o Tron”. Póki co jest to „Sen o wiośnie”, która być może kiedyś nadejdzie…
Ocena Civil.pl: 85%
Terminator Genisys
John Connor (Jason Clarke) wysyła Kyle'a Reese (Jai Courtney) w przeszłość, do roku 1984 po to by ten uratował Sarę Connor (Emilia Clarke) przed Terminatorami Skynetu. Sarah przed przybyciem Reese'a, ma już jednak obrońcę, niezawodnego strażnika – tytułowego Terminatora (w tej roli oczywiście Arnold Schwarzenegger). Reese podczas podróży w czasie tworzy nową czasoprzestrzeń, w której to dzień sądu jest przesunięty na rok 2017. W tej niedalekiej przyszłości ludzkość ma zostać podporządkowana maszynom za sprawą nowego systemu operacyjnego Genesis. Program ten ma zarządzać wszystkimi urządzeniami elektronicznymi. Sarah Connor i Reese z przytulnego roku 1984 roku, podróżują więc do 2017, po to by wspólnie z Terminatorem nie dopuścić do premiery rynkowej Genesis.
Ta odsłona Terminatora niestety nie zachwyca. Wydano mnóstwo pieniędzy (155 mln dolarów, zarobiono ponad 400), zainwestowano w bardzo modnych ostatnio aktorów (Jason Clarke, Emilia Clarke i Jai Courtney), pokazano trochę efektów specjalnych, ale zabrakło jakiegoś kluczowego elementu, spoiwa który wyróżniłby ten film z tłumu superprodukcji. Arnold Schwarzenegger pomimo 68 lat na karku w ostatnich latach na powrót zagościł w filmach akcji, dla mnie to jest plus, ponieważ kino akcji potrzebuje Schwarzeneggera, tak samo jak potrzebuje innych twardzieli rodem z lat 90. i kaset VHS. Niestety w tym filmie sympatyczny Arnie to za mało. Dodatek w postaci epizodycznej roli J. K. Simmonsa ... to dalej za mało. Nie mniej jednak i tak każdy fan tego gatunku już tę produkcję widział lub zamierza zobaczyć.
Ocena Civil.pl: 65%