Serenity (Przynęta)
Baker Dill (Matthew McConaughey) po rozwodzie przeprowadził się na małą wyspę Plymouth, na której pracuje jako organizator wypraw wędkarskich na prowincji. Pewnego dnia na wyspie pojawia się jego była żona Karen (Anne Hathaway) z niecodzienną propozycją dotyczącą jej obecnego męża Franka (Jason Clarke). Główny bohater zostaje wciągnięty w intrygę z wielkimi pieniędzmi w tle. Role drugoplanowe w tym filmie grają: Djimon Hounsou oraz Diane Lane.
"Serenity" niezbyt spodobał się widzom, ocena w IMDb to zaledwie 5.4/10 (co i tak jest dobrym wynikiem, bo w Rotten Tomatoes na 199 profesjonalnych opinii zaledwie 21% było pozytywnych). Do tego wszystkiego dochodzi finansowa klapa, bowiem przy budżecie 25 mln dolarów, produkcja zarobiła 14.4 miliony, debiutując w okresie na około rok przed pandemią. Matthew McConaughey i Anne Hathaway w rolach głównych, oboje mają na swoim koncie Oscara i są uznawani za świetnych aktorów, jak to się więc mogło stać, że film z ich udziałem okazał się finansową klapą? Winny temu stanu rzeczy jest chyba autor scenariusza i zarazem reżyser Steven Knight, który w swoim filmie zaproponował niezbyt wciągająca fabułę i zbyt mocno przegadane sceny. Mając na planie tak świetną obsadę, zabrakło pomysłu co Ci świetni fachowcy mają zagrać. Z tego powodu "Serenity" ogląda się ciężko i naprawdę trzeba nieco samozaparcia by nie wyłączyć tego filmu po pierwszych 15 minutach seansu. Szkoda. Produkcja niedawno została włączona do oferty Amazon Prime Video, gdzie można ją obejrzeć. Ale niestety nie za bardzo warto.
Ocena Civil.pl: 60%
Everest
Biograficzny film o tragicznej wyprawie na Mount Everest, która miała miejsce w 1996 roku. W roli Roba Halla wystąpił Jason Clarke, oprócz niego na ekranie pojawia się wiele gwiazd kina i telewizji, między innymi Michael Kelly, Sam Worthington, Josh Brolin, Jake Gyllenhaal, Robin Wright czy Keira Knightley.
Budżet filmu wyniósł 55 mln, zaś przychód przekroczył 200 mln dolarów. Film dostał przyzwoite oceny od krytyków i widzów. Słowo "przyzwoite" jest tutaj kluczowe, ponieważ tę produkcję da się właśnie opisać tylko jednym słowem: przyzwoita. Ciekawie opowiedziana historia o tragicznym wydarzeniu, które wydarzyło się naprawdę. Na plus zaliczam też obsadę, plejada gwiazd i znanych twarzy umila seans. "Everest" to też podróż w czasie do połowy lat 90-tych, czyli do ostatnich lat sprzed epoki wszędobylskiego Internetu. Everest to ponad 2 godziny dobrego kina na przyzwoitym poziomie. Warto obejrzeć.
Ocena Civil.pl: 75%
Terminator Genisys
John Connor (Jason Clarke) wysyła Kyle'a Reese (Jai Courtney) w przeszłość, do roku 1984 po to by ten uratował Sarę Connor (Emilia Clarke) przed Terminatorami Skynetu. Sarah przed przybyciem Reese'a, ma już jednak obrońcę, niezawodnego strażnika – tytułowego Terminatora (w tej roli oczywiście Arnold Schwarzenegger). Reese podczas podróży w czasie tworzy nową czasoprzestrzeń, w której to dzień sądu jest przesunięty na rok 2017. W tej niedalekiej przyszłości ludzkość ma zostać podporządkowana maszynom za sprawą nowego systemu operacyjnego Genesis. Program ten ma zarządzać wszystkimi urządzeniami elektronicznymi. Sarah Connor i Reese z przytulnego roku 1984 roku, podróżują więc do 2017, po to by wspólnie z Terminatorem nie dopuścić do premiery rynkowej Genesis.
Ta odsłona Terminatora niestety nie zachwyca. Wydano mnóstwo pieniędzy (155 mln dolarów, zarobiono ponad 400), zainwestowano w bardzo modnych ostatnio aktorów (Jason Clarke, Emilia Clarke i Jai Courtney), pokazano trochę efektów specjalnych, ale zabrakło jakiegoś kluczowego elementu, spoiwa który wyróżniłby ten film z tłumu superprodukcji. Arnold Schwarzenegger pomimo 68 lat na karku w ostatnich latach na powrót zagościł w filmach akcji, dla mnie to jest plus, ponieważ kino akcji potrzebuje Schwarzeneggera, tak samo jak potrzebuje innych twardzieli rodem z lat 90. i kaset VHS. Niestety w tym filmie sympatyczny Arnie to za mało. Dodatek w postaci epizodycznej roli J. K. Simmonsa ... to dalej za mało. Nie mniej jednak i tak każdy fan tego gatunku już tę produkcję widział lub zamierza zobaczyć.
Ocena Civil.pl: 65%
Dawn of the Planet of the Apes
Kontynuacja udanego prequela Geneza Planety Małp. Fabuła ściśle nawiązuje do poprzedniej części - po nieudanych eksperymentach ludzi na małpach, dochodzi do pandemii tzw. "małpiej grypy", która jak się zdaje, wybiła cały ludzi gatunek. Pustkę po nich wypełniły małpy, które na skutek laboratoryjnie wywołanej ewolucji, stały się naczelnym, pod względem nie tyle inteligencji, co możliwości założenia prymitywnej cywilizacji, ssakiem pod wodzą wychowanego przez ludzi szympansa Cezara (w tej roli znany z roli Smeagola - Andy Serkis). Spokój plemienia zakłóca jednak wizyta grupy ludzi pod przywództwem Malcolma (Jason Clarke, rozchwytywany ostatnimi czasy Australijczyk). Okazuje się, że mała część populacji była odporna na wirusa. Chcąc powrócić do dawnego życia i odbudować się ze zgliszczy, niedobitki z San Francisco chcą ponownie uruchomić elektrownię wodną, która obecnie znajduje się na terytorium małp. Czy obędzie się bez konfliktu? A jeżeli tak, to kto pierwszy zaatakuje?
Myślą przewodnią tego dzieła jest moim zdaniem zgodność z przysłowiem - człowiek człowiekowi wilkiem, choć w tym przypadku bardziej prawidłowo brzmiałoby: małpa małpie człowiekiem.
Ta superprodukcja, kosztująca blisko 170 milionów, osiągnęła świetne wyniki - ponad 700 mln przychodu oraz pochlebne recenzje - 7,7 na IMDB, 79 na metacritic, 90% zaś na Rottentomatoes. Oprócz tego Małpy otrzymały nominację do Oscara za efekty wizualne - bo przede wszystkim to rzuca się na pierwszy plan, gdyż zarówno animacje, jak i wygląd zwierząt, poprzez krajobrazy zniszczonego San Francisco, a na wybuchach kończąc, wszystko to wygląda naprawdę dobrze. Fabularnie jest to film, podobnie jak w Mad Max, przedstawiający wizję post-apokaliptycznego świata, lecz nieco z innej strony - rzuca bowiem nieco światła na to, kto może zająć miejsce po ludziach na Ziemi. Film, pomimo trwania prawie dwóch godzin, minął jak z płatka, co jest dobrym wskaźnikiem do obejrzenia tej superprodukcji.
Ocena Civil.pl: 73%
White House Down
W 2013 roku wypuszczono dwa bliźniacze filmy o tym samym - ataku na Biały Dom. Pierwszym był "Olympus Has Fallen", drugim zaś jest "White House Down". Porównując te dwa filmy można dostrzec szereg porównań: w jednym i drugim celem jest prezydent i Biały Dom oraz rozpoczęcie wojny nuklearnej, oba opierają się na zdradzie stanu i w obu jeden superbohater w pojedynkę zabija zastępy terrorystów i ratuje prezydenta. Nie mniej jednak w "Olympus Has Fallen" Biały Dom przypomina malutki domek z ciasnymi korytarzami i małymi pokojami, zaś we "White House Down" ukazuje się jego wielkość - obszerne sale, olbrzymi garaż, ogród, basen itp. Wynika to z tego, iż budżet "White House Down" był około dwukrotnie wyższy niż "Olympus Has Fallen" i wyniósł około 150 mln dolarów. Ale kompletnie zmarnowano to pieniądze na straszliwego gniota. Kilka słów o fabule: Cale (Channing Tatum), to kiepski ojciec i rozwodnik, który zabiera swoją córkę na wycieczkę do Białego Domu, po to aby przy okazji postarać się o pracę w Secret Service. Niestety zostaje odrzucony przez Finnerty (Maggie Gyllenhaal), więc realizuje drugi cel wizyty - wycieczkę z przewodnikiem, podczas której ma miejsce atak terrorystyczny na Kapitol i Biały Dom i prezydent dostaje się do niewoli. Dzielny Cale musi wybić wszystkich terrorystów i obronić swoją córkę i prezydenta, który nazywa się pewnie nieprzypadkowo James Sawyer (analogia do postaci z serialu "Lost") i jest grany przez Jamiego Foxxa.
Dwie godziny całkowicie nieoryginalnego kina akcji lecą jak krew z nosa. I tak każdy kto ogląda przynajmniej 1-2 filmy akcji w roku - wie doskonale co się zaraz wydarzy. Intryga została uknuta tak jak w tanim serialu brazylijskim a drogie efekty specjalne nie robią ŻADNEGO wrażenia. Koniec - całkowicie przewidywalny. Film należy do gatunku: "koniecznie ominąć" - chyba, że ktoś lubi produkowane za duże pieniądze gnioty, w których widać całkowicie zmarnowany potencjał, fatalną grę aktorską i masę kalek do innych tego typu produkcji.
Ocena Civil.pl: 35%