The Intruder (Natręt)
Scott (Michael Ealy) i Annie (Meagan Good) to bogate, młode małżeństwo z San Francisco. On jest dyrektorem kreatywnym a ona zajmuje się pisaniem do prasy kobiecej. Małżonkowie pragną wynieść się z centrum miasta i kupić dom na prowincji. W tym celu udają się do Napa Valley, gdzie mężczyzna o imieniu Charlie (Dennis Quaid) ma do sprzedania duży, klimatyczny dom przylegający do lasu. Sprzedający opowiada parze o tym, że chce sprzedać nieruchomość, ponieważ kilka lat wcześniej jego żona umarła na raka, a on sam na stare lata chce się przenieść do córki na Florydę. Scott jest sceptyczny co do nabycia tej posiadłości, ale daje się przekonać swojej żonie. Ostatecznie nabywają dom, pakując się tym samym w tarapaty.
Ten thriller wg różnych szacunków miał mieć budżet wynoszący od 6 do 8 mln dolarów oraz dobry, choć nieszałowy przychód wynoszący niespełna 37 mln. "The Intruder" zebrał słabe oceny od widzów (5.5/10 w IMDB) i krytyków (33% pozytywów na Rotten Tomatoes). Oceny oddają rzeczywistość, bowiem film z kilku powód należy uznać za słaby. Dennis Quaid to specjalista od grania czarnych charakterów, jednak tym razem odniosłem wrażenie, że trochę przerysował swoją postać. Michael Ealy to przede wszystkim aktor specjalizujący się w serialach, a tej roli pierwszoplanowej raczej do udanych nie zaliczy, bowiem zagrał całkowicie bez emocji i wyrazu. Nieco lepiej za to zaprezentowała się Meagan Good (aktorka o pospolitym nazwisku, ale unikalnym imieniu), której postać serdecznej, łatwowiernej kobiety została także mocno przerysowana. Niezależnie jednak od gry aktorskiej, największą bolączką tego filmu jest niesamowita przewidywalność zdarzeń. Może w schemacie: "dom w lesie, dobrzy kontra zły" nie da się już nic nowego wymyślić, ale przynajmniej można taki film zrobić w jakiś nieco bardziej niekonwencjonalny sposób. Nie mniej jednak, "The Intruder" to przeciętny przedstawiciel swojego gatunku. Da się go obejrzeć, choć absolutnie nie można mieć za dużych oczekiwań.
Ocena Civil.pl: 51%
Merry Happy Whatever (Season: 1) (Obłędnych Świąt! )
Pod koniec listopada tego roku w stajni Netflixa pojawił się serial komediowy o tematyce Świąt Bożenarodzeniowych. Reklamowany sloganem "This family is no holiday" sitcom opowiada o 10 dniach przerwy świątecznej rodziny Quinnów. Don (senior rodu, z tej roli Dennis Quaid) to tradycjonalista, katolik i wdowiec, który doczekał się czwórki potomstwa, trzech córek i jednego syna. Najmłodsza córka Emmy (Bridgit Mendler) przylatuje do rodzinnego ze swoim nowym chłopakiem Mattem (Brent Morin) aby przedstawić go rodzinie. Matt od początku konfrontuje się z despotycznym Donem, a także poznaje partnerów dzieci Dona: Joy (w tej roli Elizabeth Ho) i Todda (Adam Rose). Pozostałe dzieci Dona to nieco głupkowaty Sean, matkująca wszystkim Patsy oraz wścibska i egoistyczna Kayla (w tej roli Ashley Tisdale). Jak łatwo sobie można wyobrazić, każda z postaci "przyniesie" na święta swoje własne problemy. Wspólnym problemem dla wszystkich będzie Don, pracujący jako szeryf, narzucający wszystkim swoje poglądy i styl życia, rozstawiający swoje dzieci ich partnerów po kątach.
Serial Netflixa jest bardzo nierówny. Najgorszy wg mnie (i ocen widzów) jest... pierwszy odcinek (po którym zapewne sporo widzów opuściło tę produkcję). Później jednak robi się znacznie lepiej i da się obejrzeć wszystkie 8 (każdy z nich trwa około 26 minut) odcinków. "Merry Happy Whatever" opowiada o katolickiej rodzinie, stąd też przedstawione w serialu obyczaje świąteczne wydadzą się swojskie dla polskiego widza. Trzeba też zauważyć, że show robią w zasadzie tylko Dennis Quaid i Ashley Tisdale (ewentualnie Elizabeth Ho), pozostali aktorzy i ich kreacje wypadają dosyć blado. Czy serial będzie kontynuowany? Jeżeli tak, to wg zapowiedzi producentów, kolejny sezon opowie o innym święcie, np. o Wielkanocy (Easter). Serial ten stanowi delikatne uzupełnienie oferty Netflixa, który wg doniesień medialnych jest obecnie w kryzysie i mierzy się z problemem odpływu widzów amerykańskich, gdzie walka platform VOD jest najostrzejsza. Czy sytuację zmieni premiera "Wiedźmina" 20 grudnia 2019 roku? Czas pokaże.
Ocena Civil.pl: 62%
Pandorum
Bower (Ben Foster) budzi się z długotrwałej hibernacji na statku kosmicznym. Nie ma pojęcia jaki cel misji, w której bierze udział. Wkrótce dołącza do niego Payton (Dennis Quaid), który również nie orientuje się w sytuacji. Najlepszym sposobem na zdobycie wiedzy na temat własnej sytuacji okazuje się być penetracja statku - dzielny Bower zapuszcza się w głąb tajemniczego statku a Payton pozostaje w centrum dowodzenia, z którego przekazuje wskazówki podwładnemu.
Jak to w horrorach bywa: na statku są krwiożerce zmutowane bestie czyhające na życie ocalałych kosmonautów. A, że to całkiem duży statek to i jest gdzie biegać i się chować. Łatwo się również domyślić, że w zakamarkach owego przybytku Bower spotyka innych ocalałych, którzy dołączają do survivalu.
Oglądałem ten film z bratem i kuzynem. Kuzyn zauważył, że temat jest dobry na grę komputerową - z czym się zgadzam. Niestety jako film udający horror wypada bladziutko. Cała tajemnica statku okazuje się być niezbyt interesująca, zaś kolejne poczynania bohaterów są nudne. Jeszcze bardziej nieciekawy jest finał.
Nie jestem entuzjastą filmów Sci-Fi - ale w tym gatunku da się robić dobre obrazy, średnie obrazy i kiepskie obrazy. "Pandorum" zdecydowanie oscyluje między średnim a kiepskim. Nie jest to totalne dno - bardziej materiał do pokazu domowego w ramach akcji "obejrzyjmy może jakiś film."
Ocena Civil.pl: 40%