Hot Tub Time Machine
W ostatnich dniach miałem możliwość "nadrobić" pierwszą część "Hot Tub Time Machine". Mając w pamięci część drugą, mniej więcej wiedziałem czego można oczekiwać po "jedynce", tym razem jednak w miarę pozytywnie się zaskoczyłem. W pierwszej części występuje John Cusack (jako Adam) nieobecny w sequelu, poza nim Clark Duke (jako Jacob), Craig Robinson (Nick) oraz Rob Corddry (Lou). Wymienieni panowie udają się na krótki urlop do ośrodka narciarskiego, wynajmują taki sam pokój jak przed laty a następnie za pomocą jacuzzi przypadkowo przenoszą się w czasie do roku 1986, w którym to Adam, Nick i Lou byli nastolatkami a Jacoba nie było na świecie. W filmie występują także między innymi: Lyndsy Fonseca (znana z serialu "How I met Your Mother"), Lizzy Caplan czy Sebastian Stan.
"Hot Tub Time Machine" to bardzo ostra komedia bez tzw. "trzymanki", która bazuje na niezbyt wyszukanych żartach. Produkcja w sam raz na piątkowy wieczór. Warto dodać, iż budżet wyniósł sporo, bo aż 36 mln dolarów, podczas gdy zwrot 65 mln. Jeżeli ktoś lubi Cusacka, Corddry'ego czy Robinsona i mocno przymknie oko, to może mu się ten film odrobinę spodobać, pod warunkiem iż podejdzie do tej produkcji bez żadnych oczekiwań.
Ocena Civil.pl: 61%
Grand Piano
Thriller produkcji hiszpańskiej, ale z amerykańskimi aktorami, a amerykańskim stylu ... z akcją osadzoną w Chicago. Tom Selznick (Elijah Wood) po pięciu latach przerwy wraca do koncertowania na fortepianie, po to by wystąpić w koncercie na cześć swojego niedawno zmarłego mistrza Patricka Godureauxa. Selznick ma ogromną tremę i straszną niechęć do występu, ale jest motywowany przez swoją piękną żonę – aktorkę Emmę (Kerry Bishé). Tuż po rozpoczęciu występu przed ogromną publicznością Tom na nutach ma zapisane wskazówki od anonimowego prześladowcy. Anonimowy pan grozi śmiercią Tomowi i jego żonie (trzymając ich na muszce karabinu snajperskiego), jeżeli ten podczas koncertu nie wypełni jego poleceń.
Zalety: dobry klimat, ciekawe ujęcia, dosyć duża dynamika wydarzeń. Wady niestety są poważniejsze, po pierwsze poważne luki fabularne, po drugie duża przewidywalność wydarzeń, po trzecie krótki czas filmu. Całość trwała (z zegarkiem w ręku, nie licząc napisów końcowych) około 75 minut. Pozostawia to pewien niedosyt, aczkolwiek "Grand Piano" to dosyć klimatyczny thriller, który się przyjemnie ogląda.
Ocena Civil.pl: 61%
Reclaim
Para Amerykanów – Shannon i Steven udaje się do Puerto Rico po to by adoptować 7-letnią Haitankę o imieniu Nina. Na początku wszystko przebiega świetnie: Amerykanie są zachwyceni swoją nową zabawką ... do czasu, aż dziewczynka zostaje uprowadzona. Lokalny policjant (w tej roli, a jakże Lusin Guzman) stwierdza, iż Amerykanie padli ofiarą popularnego ostatnio scamu, który polega na wyciągnięciu od bogatych ludzi pieniędzy za adopcję egzotycznego dziecka. Po tym jak przyszli rodzice zostają oskubani, pożyczone na chwilę dziecko wraca do oszustów i jest w innej części świata oferowane innej parze. Proceder ten nazywa się tak jak tytuł tego filmu: "Reclaim". Oglądając plakat tej produkcji, rzuca się w oczy John Cusack, który wciela się w postać Benjamina, głównego ale nie jedynego antagonisty.
Nie ma sensu się zanadto rozpisywać na temat tego thrillera klasy C. To przeciętna, niesamowicie przewidywalna produkcja, osadzona w upalnym Puerto Rico (które formalnie należy do USA). W miarę poprawnie wykonana, ale by thriller był dobry, nie może być powielonym schematem, bez żadnego napięcia, zaskoczenia czy czegokolwiek pozytywnego. Ten film to kiepskiej klasy czekoladki z marketu, co najwyżej ładnie opakowane.
Ocena Civil.pl: 45%
The Numbers Station
Specjalista od tajnych operacji rządowych - Emerson (John Cusack) przeżywa załamanie nerwowe i zostaje wysłany do lżejszej pracy - ochrony pracownicy stacji nadawczej CIA (Malin Akerman) w Wielkiej Brytanii. Stacja jest niby super tajna i super bezpieczna, ale zostaje zaatakowana i dzielny Cusack musi uratować życie swojej oraz Akerman. Milion pierwszy film tego typu...
Niski budżet, jedna lokacja, powolna akcja, mało aktorów, efektów praktycznie zero. Cusack gra jakby za karę, iż zamiast w wielkiej produkcji musi się męczyć w podrzędnym thrillerze. Cóż - taka dola aktora. On musiał, by mu zapłacili, widzowie nie muszą zaś tego oglądać i szczerze mówiąc radzę ominąć tę pozycję. 35-letnia Akerman też jakoś szczególnie nie błyszczy, przynajmniej nie na tyle, by się męczyć prawie 1.5 godziny oglądając "The Numbers Station".
Ocena Civil.pl: 39%
2012
Widziałem ten film w czwartek (12 listopada). Odczekałem z recenzją, by się nieco zdystansować. Pierwsze wrażenia były złe, z perspektywy kilku dni nie są jednak lepsze. Dlaczego? Bo nic z tego obrazu nie utkwiło mi w pamięci. Sceny zniszczeń, rozmach w efektach specjalnych - na pewno robią wrażenie, ale co z tego skoro są one przybrane bardzo cieniutką historyjką z olbrzymią dawką patosu.
Kino katastroficzne rządzi się swoimi prawami. Każdy kolejny film o zagładzie Ziemi na ogół jest poprzedzony promocją na olbrzymią skalę. Tak było choćby z "Independence Day" czy "The Day After Tomorrow". Z ekonomicznego punktu widzenia jest to bardzo logiczne - olbrzymie nakłady (na "2012" wydano ponad 200 mln dolarów) MUSI się zwrócić, stąd też do kin są gonieni wszyscy. Film został pozbawiony brutalnych scen, dzięki czemu mogą go oglądać wszyscy. Bardzo ciężko się robi obrazy dla wszystkich. Widz globalny to widz, który ma sprzeczne preferencje. Dlatego nie można mu dogodzić.
Nie ma sensu skupiać się na fabule. W głównych rolach występują John Cusack i Amanda Peet (grający wraz z filmowymi dziećmi uciekającą przed katastrofą rodzinę - po rozwodzie). Razem z nimi ucieka Roland (obecny mąż Kate Curtis). W rolach drugoplanowych występuje między innymi Thandie Newton oraz Danny Glover (w roli prezydenta USA). Najlepsza wg mnie kreacja przypadła Woody'emu Harrelsonowi (dziennikarz radiowy - Charlie Frost), ten aktor jest naprawdę zdolny i potrafi idealnie wcielić się w graną postać. O jego "mocy" świadczy choćby to, że podejmuje się różnych trudnych ról i zawsze radzi sobie świetnie (tak było w "Transsiberian" czy w "Battle in Seatle").
W tym obrazie najbardziej irytował mnie patos. Historia toczy się tak jak w słabej grze przygodowej - coś się musi dziać, a kolejne poczynania bohaterów są połączone jakąś bliżej nieodgadniętą logiką. Kulminacyjna scena jest przeciągana nieskończoność a wcześniej akcja jedzie jak po Roller Coasterze - super szybkie momenty są przeplatane scenami, w których nie dzieje się nic. Całość trwa długo. Pewien krytyk oceniając "2012" stwierdził, że podczas seansu miał wrażenie, że to "się nigdy nie skończy". Trudno mu nie przyznać racji.
Efekty są za to zapierające dech w piersiach. Pokazano między innymi destrukcję Watykanu czy zalane lawą Hawaje.
"2012" pewnie na siebie zarobi a za kilka lat powstanie kolejny film o kolejnej katastrofie z jeszcze większym budżetem i jeszcze większym apetytem na pieniądze widza. Tak chyba musi być. Kropka.
Ocena Civil.pl: 60%