False Positive
Specjalistka ds. marketingu o imieniu Lucy (Ilana Glazer) nie mogąc zajść w ciąże ze swoim mężem Adrianem (Justin Theroux) decyduje się skorzystać z usług doktora Hindle'a (Pierce Brosnan), innowatora w dziedzinie płodności. Z pomocą specjalisty, główna bohaterka spełnia swoje marzenia, lecz stan błogosławiony komplikuje się, kiedy okazuje się że jest ciąża jest mnoga. Lucy wraz z kolejnymi miesiącami zaczyna podejrzewać swojego lekarza o złe intencje, popadając w świat halucynacji i urojeń.
Produkcja Hulu w Polsce dostępna jest na HBO Max (amerykańska sieć poza swoim macierzystym krajem odsprzedaje swoje licencje konkurencji). Film zebrał słabe oceny od widzów (4.7/10 w IMDb) i 48% pozytywnych recenzji zagregowanych w Rotten Tomatoes. To co się rzuca w oczy to dosyć oryginalna obsada: Ilana Glazer to stand-uperka, której kariera filmowa do tej pory ograniczała się raczej do komedii (np. "Rough Night"), tym razem została obsadzona w thrillerze z elementami horroru. Z kolei Pierce Brosnan po zakończeniu kariery Jamesa Bonda, grywał przeróżne postacie, wcielając się także w role antagonistów. W roli nieco szalonego doktora wypada nieco oryginalnie, w przeciwieństwie do nijakiego Justina Therouxa. Niestety "False Positive" to pozycja bardzo ciężka do obejrzenia, scenarzyści mocno polecieli po bandzie, w rezultacie fabuła tego filmu to jedna z bardziej absurdalnych historii jaką widziałem w ostatnich kilku latach. Groteskowe sceny, brak napięcia, mieszanie motywów: wszystko to zostawia duży niesmak i nie pozwala pozytywnie wypowiedzieć się o tej produkcji.
Ocena Civil.pl: 35%
I.T. (Kontrola Absolutna)
Milioner Mike Regan (Pierce Brosnan) i jego rodzina popadają w kłopoty po tym jak na celownik bierze ich chory psychicznie informatyk Ed Porter (James Frecheville). Tak w skrócie można opisać fabułę tego filmu.
"I.T." to produkcja z 2016 roku, która nieco "ginie" w dorobku Brosnana, ale to dobrze, bo to jeden z najgorszych filmów w jakim przyszło mu zagrać. Choć sam film trwa około 90 minut, to naprawdę trzeba być "twardym" bo obejrzeć to do końca. Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze przerysowane postacie. Brosnan gra typowego bogatego gbura z wymuskaną rodzinką (córka i żona, w roli żony Anna Friel) a jego filmowy oponent został przedstawiony jak z komedii. Informatyk Ed ma w obskurnym mieszkaniu kilkanaście monitorów ułożonych jak w jakimś futurystycznym filmie sci-fi (niskobudżetowym), do tego jego "działania" nijak się nie mają z rzeczywistością informatyczną (może producentom zabrakło na konsultacje z kimś prawdziwym z IT?). Żeby tego było mało, w filmie występuje kontrhaker grany przez Michaela Nyqvista (niestety jest to jedna z jego ostatnich ról, ponieważ aktor zmarł w 2017 roku), który także posługuje się oderwanymi od rzeczywistości metodami. W rezultacie powstał film całkowicie pozbawiony realiów i logiki. Nie uszło to oczywiście uwadze zawodowym krytykom, ponieważ w serwie Rotten Tomatoes na 43 recenzje tylko 9% jest pozytywnych. Nie polecam tego filmu, nawet zagorzałym fanom Brosnana, niemniej jednak można go obejrzeć np. na Canal+.
Ocena Civil.pl: 45%
Eurovision Song Contest: The Story of Fire Saga
Film "Eurovision Song Contest: The Story of Fire Saga" pierwotnie miał zadebiutować w maju, razem z Eurowizją 2020, która miała się odbyć w Holandii. Ze względu na pandemię, europejski festiwal został odwołany a Netflix zdecydował się przesunąć debiut swojego filmu na końcówkę czerwca. Produkcja opowiada o karierze fikcyjnego zespołu (duetu) z Islandii, składającego się z Larsa (Will Ferrell) i Sigrit (Rachel McAdams). Marzeniem tej pary jest udział w Eurowizji, jednak na co dzień są zmuszeni do grania do piwa i kotleta w lokalnym barze oraz dorabiania w podrzędnych zawodach. Sytuacja się jednak zmienia, po tym jak wszyscy potencjalni reprezentanci Islandii giną... a jedynymi pozostałymi przy życiu uczestnikami preselekcji są właśnie członkowie Fire Saga, którzy otrzymują zaproszenie na półfinały Eurowizji mające się odbyć w Edynburgu w Szkocji. Drugoplanowe role w tym filmie grają: Pierce Brosnan, Dan Stevens i Mikael Persbrandt. Gościnnie pojawia się także wiele gwiazd Eurowizji.
Eurowizja to dosyć kontrowersyjna impreza, często kojarząca się z kiczem i tandetą, jednak bez wątpienia jest to wielkie wydarzenie muzyczne, śledzone przez miliony ludzi w Europie i poza nią (od kilku lat w konkursie startuje także Australia). Will Ferrell to z kolei charakterystyczny aktor komediowy, grający zazwyczaj olbrzyma niezdarę. Na logikę: łącząc motyw Eurowizji z Ferrellem można się było spodziewać fatalnej komedii, śmiało kandydującej do miana najgorszego filmu roku czy dekady. Temu potencjalnemu założeniu przeczą jednak oceny widzów (w tej chwili 6.6/10 w IMDB) i aż 63% pozytywnych opinii w Rotten Tomatoes. Film trwa około 120 minut i choć naładowany jest absurdalnym humorem typowym dla Willa Ferrella to ogląda się go dosyć płynnie i nawet przyjemnie. "The Story of Fire Saga" zawiera w sobie sporo muzycznym kawałków, w tym ckliwą balladę "Husavik" (zaśpiewaną przez szwedzką wokalistkę Molly Sandén). Do tego dochodzi dosyć ciekawa obsada, bo Rachel McAdams ma w sobie dużo uroku, a Pierce Brosnan dobrze się odnalazł w roli konserwatywnego ... islandzkiego rybaka. Niestety scenarzystom zabrakło czasu albo ochoty na oddania realiów konkursu i film zawiera wiele przekłamań na temat Eurowizji (np. zbieranie punktów od poszczególnych krajów w półfinałach – co nie ma nigdy miejsca). Jeżeli ktoś szuka lekkiej, szalonej wakacyjnej komedii, to moim zdaniem ten film może mu się spodobać.
Ocena Civil.pl: 70%
Final Score (Ostateczna rozgrywka)
Były żołnierz Michael Knox (Dave Bautista) przylatuje do Londynu, do córki swojego zmarłego w Afganistanie brata. Amerykanin Knox zabiera nastoletnią dziewczynę Danni na mecz West Hamu z fikcyjną drużyną z Sakowi (ulokowanej w okolicach Czeczeni, gdzieś na południowym zachodzie Rosji). Traf chce, że ten sam mecz obierają za cel terroryści z tejże fikcyjnej krainy. Arkady Belav (Ray Stevenson) przejmuje stadion i żąda wydania swojego brata Dimitriego (Pierce Brosnan), który po sfingowaniu swojej śmierci ukrywa się w Londynie ... i także uczestniczy w meczu West Hamu. Knox pozostawiony w centrum wydarzeń będzie miał za zadanie ochronić swoją bratanicę a także cały stadion, zaminowany przez terrorystów.
Jeżeli ktoś po przeczytaniu tego opisu ma przed oczami "Sudden Death" ("Nagła śmierć") z Van Dammem z roku 1995, to ma bardzo dobre skojarzenie. "Final Score" był zapowiadany jako "Szklana Pułapka na stadionie". Nic jednak z tego nie wyszło. Z budżetem 20 mln dolarów zarobiono wg oficjalnych informacji mniej niż 1 mln, do tego doszły słabe oceny od widzów i paradoksalnie nieco lepsze od krytyków (69% pozytywów na Rotten Tomatoes). "Final Score" stara się wskrzeszać formaty z lat 90-tych, ale po prostu robi to źle. Pierwsze zarzut to brak jakiekolwiek napięcia, wielkolud Bautista napotyka jeszcze większych od siebie, z którymi "odgrywa" sceny walk, np. na stadionowej kuchni (tak, walka na noże kuchenne, zanurzanie przeciwnika w gorącym oleju – wszystko wg utartych standardów). Postać grana przez Raya Stevensona, czyli "mózg operacji" zgodnie ze schematem, przez większość filmu okupuje zajęty "punkt dowodzenia", gdzie jego "informatyk" dostarcza mu informacji. Zły "boss" nasyła na biednego Knoxa kolejnych swoich ludzi, a dzielny protagonista pomimo drobnych i poważniejszych ran z zaciętą miną brnie do napisów końcowych. Czy taki film, w dodatku przeciętnie zrobiony, w roku 2018 (bo wtedy miał premierę) ma jakikolwiek sens? Patrząc po wyniku finansowym kompletnie nie. Pocieszające jest jednak to, że właśnie porażka finansowa będzie swoistą obroną przed powtarzaniem tego typu produkcji. Oby.
Ocena Civil.pl: 51%
The November Man
Były agent CIA – Deveraux (Pierce Brosnan) po 5 latach emerytury wraca do akcji i znajduje się w opozycji wobec swojego dawnego ucznia agenta Masona (Luke Bracey). Deveraux angażuje się w konflikt, w który zamieszani są wysocy rangą oficjele CIA oraz prezydent elekt Federacji Rosyjskiej. U boku byłego Bonda pojawia się Olga Kurylenko w roli ocalonej Czeczenki. Większość akcji ma miejsce w stolicy Serbii – Belgradzie.
Ten zrealizowany za stosunkowo małe pieniądze (15 mln dolarów) przyniósł przychód w wysokości 32.6 mln dolarów. Wiele osób zapewne chciało zobaczyć byłego Bonda znowu w akcji. Niestety "The November Man" nie jest nawet w kilku procentach tak dobry jak produkcje z udziałem 007. Nudnawy, z małą ilością efektów specjalnych, brakiem bondowskiego poczucia humoru – nie wystaje poza garnitur filmów akcji klasy B. Słaba ocena (jedynie 34% pozytywnych opinii na 114 recenzji) w Rotten Tomatoes to potwierdza.
Ocena Civil.pl: 55%