Dawn of the Planet of the Apes
Kontynuacja udanego prequela Geneza Planety Małp. Fabuła ściśle nawiązuje do poprzedniej części - po nieudanych eksperymentach ludzi na małpach, dochodzi do pandemii tzw. "małpiej grypy", która jak się zdaje, wybiła cały ludzi gatunek. Pustkę po nich wypełniły małpy, które na skutek laboratoryjnie wywołanej ewolucji, stały się naczelnym, pod względem nie tyle inteligencji, co możliwości założenia prymitywnej cywilizacji, ssakiem pod wodzą wychowanego przez ludzi szympansa Cezara (w tej roli znany z roli Smeagola - Andy Serkis). Spokój plemienia zakłóca jednak wizyta grupy ludzi pod przywództwem Malcolma (Jason Clarke, rozchwytywany ostatnimi czasy Australijczyk). Okazuje się, że mała część populacji była odporna na wirusa. Chcąc powrócić do dawnego życia i odbudować się ze zgliszczy, niedobitki z San Francisco chcą ponownie uruchomić elektrownię wodną, która obecnie znajduje się na terytorium małp. Czy obędzie się bez konfliktu? A jeżeli tak, to kto pierwszy zaatakuje?
Myślą przewodnią tego dzieła jest moim zdaniem zgodność z przysłowiem - człowiek człowiekowi wilkiem, choć w tym przypadku bardziej prawidłowo brzmiałoby: małpa małpie człowiekiem.
Ta superprodukcja, kosztująca blisko 170 milionów, osiągnęła świetne wyniki - ponad 700 mln przychodu oraz pochlebne recenzje - 7,7 na IMDB, 79 na metacritic, 90% zaś na Rottentomatoes. Oprócz tego Małpy otrzymały nominację do Oscara za efekty wizualne - bo przede wszystkim to rzuca się na pierwszy plan, gdyż zarówno animacje, jak i wygląd zwierząt, poprzez krajobrazy zniszczonego San Francisco, a na wybuchach kończąc, wszystko to wygląda naprawdę dobrze. Fabularnie jest to film, podobnie jak w Mad Max, przedstawiający wizję post-apokaliptycznego świata, lecz nieco z innej strony - rzuca bowiem nieco światła na to, kto może zająć miejsce po ludziach na Ziemi. Film, pomimo trwania prawie dwóch godzin, minął jak z płatka, co jest dobrym wskaźnikiem do obejrzenia tej superprodukcji.
Ocena Civil.pl: 73%
Snowpiercer
Kolejna post-apokaliptyczna wizja świata oparta na prozie Francuzów: Jacquesa Loba oraz Jean-Marca Rochette, którzy napisali książkę: "Le Transperceneige" wydaną w 1982 roku. Za ekranizację odpowiadają Koreańczycy z Południa: reżyser i scenarzysta: Bong Joon-ho oraz koreańscy producenci. Przed kamerą prezentują się jednak już głównie aktorzy ze światowego mainstreamu, główną rolę zagrał Chris Evans jako Curtis Everett. W rolach drugoplanowych oglądamy Koreańczyków: Song Kang-ho (jako Namgoong Minsu), Go Ah-sung (jako Yona, córka Minsu) oraz gwiazdy kina: Tildę Swinton w roli Ministry Mason, Johna Hurta jako Gilliama oraz Eda Harrisa w roli ministra Wilforda.
"Snowpiercer" łączy w sobie motywy wielu filmów post-apokaliptycznych. Akcja rozpoczyna się w roku 2014, kiedy to w wyniku nieudanej walki z globalnym ociepleniem, Ziemia zostaje zamieniona w bryłę lodu na skutek ochłodzenia się klimatu. Ocalali chronią się w specjalnym pociągu wybudowanym przez ministra Wilforda, który zostaje okrzyknięty zbawicielem Ziemi i staje się z miejsca obiektem kultu. Jego pociąg jest bardzo długi i nowoczesny, jednakże jego pasażerowie zostają podzieleni na klasy, najniższa klasa sytuuje się na tyłach pociągu, gdzie ma miejsce wegetacja ludzi w nieludzkich warunkach. W 2031 roku Curtis Everett ma 34-lata, 17 lat spędził na tyłach pociągu, będąc świadkiem, głodu, przemocy i terroru. Everett motywowane przez Gilliama postanawia wzniecić bunt po to by przejąć władze w pociągu, aby tego dokonać buntownicy uwalniają Minsu oraz jego córkę Yonę. Minsu to projektant zabezpieczeń pociągu i jako jedyny potrafi otworzyć siłowo drzwi do kolejnych wagonów. Jak łatwo można się domyślić, bohaterowie wyruszają "w podróż" aż do czoła pociągu, w którym rezyduje złowrogi Wilford.
"Snowpiercer" nie okazał się hitem finansowym, kosztował 40 mln dolarów, zwrócił nieco ponad 85 mln. Film pokochali za to krytycy, na 186 recenzji w serwisie Rotten Tomatoes aż 176 było pozytywnych (wynik: 95%). Mi osobiście ta produkcja przypadła do gustu, pomimo kiepskiego i mało logicznego zakończenia. To co się rzuca w oczy to raczej oszczędne, mocno komputerowe scenografie (przy takim budżecie jest to do wybaczenia), ale na plus przemawia dobre oddanie klimatu post-apokaliptycznego, spora dawka scen akcji. Produkcja trwa ponad 2 godziny, ale czas ten mija bardzo szybko, ponieważ można zwyczajnie dać się porwać tej eskapadzie od przedziału do przedziału i wczuć się w położenie głównych bohaterów. Myślę, iż warto "Snowpiercera" zobaczyć.
Ocena Civil.pl: 75%
Mad Max: Fury Road
Pierwsza recenzja i od razu tytuł rodzący wiele emocji. Seria Mad Max, dzieła australijskiego reżysera George'a Miller'a obchodziła w tym roku 36 lat - dlatego też pokładano bardzo wiele nadziei w związku z najnowszym "Mad Max: Fury Road". Dla przypomnienia - pierwsza część (1979), umieszczona post-nuklearnym świecie, opowiada o wyczerpujących się zapasach paliwa i narastającym szaleństwie związanym z końcem świata, któremu stara się zaradzić drogowy policjant - Max Rockatansky. Film ten wywindował młodego Mela Gibsona do gwiazdy światowego formatu, zaś duża popularność i dobre przyjęcie zaowocowało powstaniem części drugiej (o podtytule The Road Warrior [1981]) - w mojej ocenie najlepszej do tej pory - oraz trzeciej (Mad Max Beyond Thunderdome [1985]), która została przyjęta znacznie gorzej.
W takim razie mija 20 lat od ostatniego tytułu związanego z tą godną serią, z której garściami czerpią różni twórcy, nie tylko związani z branżą filmową (chociażby słynna seria gier komputerowych Fallout). Opisywany film niemniej różni się znacząco od pozostałych - został bowiem wydany jako superprodukcja (budżet 150 milionów), a do głównych ról zatrudniono Tom'a Hardy'iego oraz Charlize Theron. Sama zaś produkcja trwała od 2010 roku - jako ciekawostkę należy podać fakt, iż zdjęcia na pustyni Namibii przeniesiono o pół roku z racji... silnych opadów deszczu, które zmieniły suchy w bujny roślinnie krajobraz.
Teraz nieco o fabule - "Mad" Max Rockatansky (Tom Hardy) zostaje złapany przez szalonych wyznawców Nieśmiertelnego Joe'a (Hugh Keays-Byrne, który był również głównym antagonistą w pierwszej części). Dyktator, który stworzył swoje imperium w post-apokaliptycznym świecie, kontroluje zarówno spore zasoby wody, jak również benzyny. Jego marzeniem jest posiadanie zdrowych dziedziców - w tym celu przetrzymuje wbrew woli 6 młodych, nieskażonych i niezdeformowanych kobiet (oprócz Charlize Theron, role kobiece zagrały m.in. Zoë Kravitz, Rosie Huntington-Whiteley czy aniołek Victoria Secret Abbey Lee). Najstarsza z nich, Imperatorka Furiosa (Theron), postanawia uratować wybranki serca dyktatora, a wszystko dzięki powierzonej jej misji - ma bowiem przewieźć potężną, samowystarczalną ciężarówkę o nazwie War Machine do oddalonej rafinerii. W momencie zboczenia z kursu i odkrycia porwania przez nią młodych niewiast, Nieśmiertelny Joe zwołuje swoją armię i rusza w szalony pościg. Max, schwytany w celu transfuzji krwi dla jednego z wyznawców (w tej roli Nicholas Hoult), zostaje przyczepiony do maski jednego z samochodów, celem nie tylko kontynuowania zabiegu, ale również ochrony kierujących niczym żywa tarcza...
Mimo długości filmu, wyszedłem z kina bardzo zadowolony - baa, w pewnym momencie miałem wrażenie, jakby film miał skończyć się praktycznie w połowie fabuły, niczym Hobbit: Pustkowie Smauga, lecz na całe szczęście ujrzałem satysfakcjonujący koniec tego szalonego wyścigu. Oprócz w mojej ocenie świetnej obsady, film wyróżnia się świetnymi scenami akcji, które odbiegają jakością i wykonaniem od dzisiejszych super-produkcji - widać, iż wiele scen było kręcone na "żywo", nie zaś w studiu komputerowym. Kolejnym plusem jest domknięta fabuła, jak również to, iż bardzo mało poświęcono miejsca na bezsensowne dialogi - gdyż jako gatunek akcji, film przede wszystkim dostarcza bardzo dużo wrażeń audio-wizualnych. O jakości filmu mogą świadczyć trzy ważne argumenty - duży zwrot produkcji (356.4 mln dolarów), jak również dobre przyjęcie zarówno ze strony czytelników IMDB (8,5 w momencie pisania recenzji, czyli ponad miesiąc od premiery) oraz Metacritic (89/100).
Film polecam wszystkim, gdyż pod względem akcji jest to jedna z lepszych produkcji ostatnich lat. Najbardziej jednak dzieło przypadnie do gustu osobom, które interesują się post-apokaliptycznymi wizjami świata, gdzie najważniejszą rzeczą jest przetrwanie.
Ocena Civil.pl: 83%
Avengers: Age of Ultron
Tony Stark (Robert Downey Jr.) oraz Bruce Banner (Mark Ruffalo) tworzą program, który ma chronić pokoju na Ziemi. Jednak stworzony przez nich Ultron, zamiast chronić ludzkość, chce ją unicestwić, zabijając wpierw wszystkich Avengersów. Dwa zdania wystarczą by opisać fabułę, ponieważ w filmach tego typu zawsze chodzi o to, że należy pokonać "tego złego", wystarczy więc napisać kto jest tym złym (nawet tego nie trzeba pisać, bo wszak odpowiedź jest w tytule filmu). Thor (Chris Hemsworth), Captain America (Chris Evans), Black Widows (Scarlett Johansson), Hawkeye (Jeremy Renner) to postacie, które gościły już w The Avengers z 2012 roku, dlatego warto napisać kto nowy się pojawił czyli Wanda Maximoff (Elizabeth Olsen) oraz Pietro Maximoff (Aaron Taylor-Johnson), bliźniaki z wschodnioeuropejskiej fikcyjnej Sokovi o nadprzyrodzonych mocach. Elizabeth Olsen dzięki roli Wandy stała się od razu najpopularniejszą aktorką według IMDB.com, pomimo iż w tym filmie nie gra "pierwszych skrzypiec". W rolach trzecioplanowych pojawiają się: Samuel L. Jackson jako Nick Fury, Cobie Smulders jako Maria Hill oraz Paul Bettany jako Jarvis, nie zabrakło też Dona Cheadle oraz Anthoniego Mackie, pojawiających się w krótkich epizodach.
"Avengers: Age of Ultron" kosztował 250 mln dolarów, zarobił już na tę chwilę przynajmniej trzykrotność tej sumy. Niestety pomimo efektów 3D, efektownych scen i plejady gwiazd ten produkt kuleje fabularnie. To takie doskonale opakowane czekoladki, kusząco wyglądające, przewiązane najładniejszą kokardką, które po spróbowaniu okazują się przeciętnymi słodkościami o takich sobie walorach. Wszystko zapewne zależy od oczekiwań, jeżeli ktoś idzie na taki film do kina, po to by zobaczyć dynamiczne kino 3D pełne gorących nazwisk, to na pewno się nie zawiedzie.
Ocena Civil.pl: 69%
Dredd
W ogarniętym przemocą, futurystycznym mieście policjanci pełnią jednocześnie rolę sędziów i egzekutorów. Sędzia Dredd (Karl Urban) wraz z rekrutem Andersonem (Olivia Thirlby) udaje się do 200 piętrowego wieżowca, zamieszkałego przez 75 tysięcy osób, w którym miało miejsce potrójne brutalne zabójstwo. Sprawcą mordu okazuje się gang Ma-My (Lena Headey), handlujący narkotykiem Slo-Mo. Specyfik ten powoduje, iż osoba która go zażyje odczuwa czas sto razy wolniej. Sędzia Dredd oraz Anderson aresztują ważnego członka gangu Ma-My, ta zaś korzystając z usług zastraszonego hakera, zamyka cały budynek za pomocą systemu antywojennego. Sędia Dredd i rekrutka Anderson zostają uwięzieni w ogromnym molochu, mając za przeciwników cały gang, złożony z dziesiątków "żołnierzy" Ma-My. Fabuła bazuje na komiksie 2000 AD.
Po takim streszczeniu fabuły, nie trzeba dodawać iż "Dredd" został wypełniony po brzegi scenami akcji. Bardzo brutalnymi, efektownymi oraz bardzo intensywnymi. Budżet produkcji wyniósł 45-50 mln dolarów, jednakże się nie zwrócił, ponieważ zarobiono jedynie 41.5 mln: przy bardzo wysokich ocenach krytyków (78% na RT) oraz przy pochlebnej opinii widzów. Za brak sukcesu finansowego odpowiadają dwie rzeczy: brytyjski rodowód produkcji (wytwórnia DNA Films) oraz brak wielkich nazwisk w obsadzie, które mogłyby pociągnąć do kin tłumy. Trochę szkoda, ponieważ "Dredd" to kawał niezłego kina akcji.
Ocena Civil.pl: 65%