What Happened to Monday (Siedem sióstr)
W roku 2043 przeludnienie zmusiło władze do wprowadzenia polityki jednego dziecka a ponadprogramowe pomotomstwo zostaje odebrane rodzicom i zamrożone w kriokomorze. W tym samym roku podczas porodu umiera Karen Settman, która wydaje na świat siedmioraczki. W świetle obowiązujących przepisów, tylko jedno z dzieci mogłoby przeżyć, ale ich dziadek Terrence (Willem Dafoe) decyduje się uratować wszystkie siedem dziewczynek. Aby to uczynić, mężczyzna wychowuje je w swoim dużym mieszkaniu a następnie nadaje im jedną tożsamość – Karen Settman. Każda z wnuczek nosi imię danego dnia tygodnika (począwszy od Monday do Sunday) i właśnie w swoim dniu wychodzi do świata zewnętrznego, gdzie przez jeden dzień wciela się w postać Karen Settman. Każdego dnia, powracająca z "dniówki" siostra, przekazuje pozostałym wszystkie szczegóły, po to by kolejna mogła kontynuować życie i pracę "poprzedniej". Akcja filmu przenosi się do roku 2073, w którym to siostry kończą 30 lat (wszystkie siedem postaci gra Noomi Rapace) i są zdane tylko na siebie, ponieważ dziadek Terrence już nie żyje. Budowany i doskonalony od lat system rozpada się w momencie, gdy Monday nie wraca do domu. Pozostały siostry muszą ją odnaleźć, ale w dalszym ciągu tylko jedna z nich może wyjść na zewnątrz i wcielić się w postać Karen. Rolę drugoplanową w tym filmie gra Glenn Close.
Film Netflixa debiutował na świecie w 2017 roku. Trwa ponad 2 godziny i spodobał się widzom (6.9/10 w IMDB) i podzielił krytyków (57% pozytywów w serwisie Rotten Tomatoes). Mi ta produkcja przypadła do gustu. Nie jestem fanem filmów sci-fi, ale lubię podgatunek opowiadający o dystopicznych obliczach przyszłości. W "What Happened to Monday" problemem jest przeludnienie i brutalna postawa władz walczących z tym zjawiskiem. Bez wątpienia produkcja dedykowana jest fanom Noomi Rapace, Szwedka grająca aż siedem głównych postaci, po prostu wypełnia sobą cały film. Robi to jak zwykle dobrze, a każda z granych przez nią sióstr ma inny wygląd zewnętrzny, co zapewne wymagało setek godzin przygotowań do każdej ze scen. Nie mniej jednak ta tytaniczna praca wyszła bardzo dobrze. "What Happened to Monday" to film dosyć brutalny, pełen przemocy, a więc nie dla widzów wrażliwych. Nie da się jednak ukryć, że to dobra pozycja w ofercie Netflixa.
Ocena Civil.pl: 70%
Men in Black: International
Nie jestem fanem serii Men in Black, ale skuszony udziałem Chrisa Hemswortha, postanowiłem sprawdzić jak wypadła brytyjsko-amerykańska kooperacja, debiutująca kilka miesięcy temu na ekranach kin. Molly Wright (Tessa Thompson) jako dziecko miała kontakt z przybyszem z innej galaktyki oraz podążającymi za nim agentami w czerni. Marzeniem małej dziewczynki stało się dołączenie do elitarnego grona agentów MIB. Lata starań owocują i Molly jako Agentka M zostaje przyjęta na staż a następnie przydzielona jako partnerka, starego wygi, agenta H (Chris Hemsworth). Para podczas wykonywania rutynowego zadania zostaje zaatakowana przez tajemniczych bliźniaków szukających tajemniczego artefaktu. Okazuje się, że owy przedmiot mógłby zachwiać równowagą sił we wszechświecie. Ważne role w tym filmie grają jeszcze: Liam Neeson, Rebecca Ferguson oraz Emma Thompshon.
Przy budżecie wynoszącym od 94 do 110 mln dolarów (wg różnych źródeł), udało się zarobić nieco ponad 250 mln, nie jest to żaden sukces bo poprzednie części były o wiele bardziej kasowe i miały większy budżet. Skąd taki słaby wynik? Powodów jest mnóstwo. Produkcja nie spodobała się ani krytykom (ledwie 23% pozytywów na Rotten Tomatoes) ani widzom (kiepska ocena na IMDB, ledwie 5.6/10). "Men in Black: International" jest niesamowicie nudny, trwa około 114 minut a czas ten dłuży się niemiłosiernie. Sceny akcji żenują swoim miernym poziomem. Najgorzej jednak wypada warstwa "humorystyczna", dialogi są drewniane a gagi całkowicie nieśmieszne. Przeszkadza nawet Chris Hemsworth, niezbyt przykładający się do swojej roli, partnerująca mu Thompson także nie stanowi tutaj wartości dodanej. Całość sprawia wrażenie filmu robionego na siłę lub wręcz za karę. Naprawdę ciężko się na to wszystko patrzy. Produkcję można w tej chwili obejrzeć w serwisach VOD i moim zdaniem nie warto wydawać na nią ani złotówki. Ten film trzeba ominąć.
Ocena Civil.pl: 47%
Alita: Battle Angel
Wizjonerski film Roberta Rodrigueza, twórcy Sin City, który nie podołał swojemu potecjałowi. Tak w jednym zdaniu można opisać film Alita: Battle Angel, który jest dobrym widowiskiem pozostawiającym mocny niedosyt przede wszystkim od strony fabularnej.
Zacznijmy zatem od wspomnianej wcześniej fabuły, za którą m.in. był odpowiedzialny twórca takich hitów jak Avatar i Titanic - James Cameron. Jest rok 2563, 300 lat po Wielkiej Wojnie. Ludzkość podzieliła się na dwie frakcje - zamożnych, mieszkających w podniebnych miastach oraz resztę pracującą na ich rzecz na zrujnowanej Ziemi. Dr. Chiren (w tej roli Christoph Waltz), miejscowy doktor zajmujący się cybernetycznymi przeszczepami, znajduje pewnego dnia na wyspisku rozczłonkowanego cyborga z nietkniętym ludzkim mózgiem. Po wybudzeniu pacjentka (Rosa Salazar) nie pamięta nawet swojego imienia, wobec czego doktor nadaje jej imię swojej zmarłej córki, Ality. Próbując odzyskać utracone wspomienienia i powrócić do świata żywych, spotyka na swojej drodze Hugo (Keean Johnson) - chłopaka, którego celem jest dostanie się do Zalem. Aby jednak tego dokonać, musi podjąć ryzkowną współpracę z miejscowym hersztem Vectorem (Mahershala Ali), który jest organizatorem Motorball - miejscowych rzogrywek przeznaczonych dla cybernetycznych gladiatorów. Znajomość ta szybko okaże się początkiem kłopotów - wszystko bowiem wskazuje na to, że młoda dziewczyna była jedną z walczących stron w wielkiej wojnie, zaś przywódca podniebnego miasta Zalem, Nova, zrobi wszystko, by zniszczyć główną bohaterkę.
Film, pomimo bardzo wizjonerskiego podejścia, rozczarował mnie w kwestii przedstawienia tej historii. Po częsci wynika to z próby stworzenia dzieła jak dla najszerzszego wiekowo grona odbiorców, a z drugiej z racji nastawienia się na kontynuacje fabuły w następnych filmach (o ile takowe powstaną). Niemniej braki fabularne nadrabia z pewnością świeta oprawa audio-wizualna - Alita: Battle Angel wyznacza nowe granice pod względem wysokiej jakości efektów specjalnych. Alita broni się również dobrą obsadą aktorską, której udało się przyciągnąć sporo widzów do kin na całym świecie - film zarobił bowiem ponad 400 milionów USD przy budżecie oscylującym w graniach 170 mln USD.
Jeżeli przymkniesz oko na niedociągnięcia fabularne, przy oglądaniu Alita: Battle Angel będziesz się dobrze bawił.
Ocena Civil.pl: 70%
Brightburn (Brightburn: Syn ciemności)
W 2006 roku para farmerów: Tori (Elizabeth Banks) i Kyle (David Denman) Breyerowie bezskutecznie starają się o dziecko. Pewnej nocy nieopodal ich posesji rozbija się tajemniczy statek powietrzny z ... niemowlakiem wewnątrz. Państwo Breyer postanawiają adoptować znalezionego chłopca i dają mu na imię Brandon. Mijają lata błogiego spokoju i akcja filmu przenosi się o dekadę do przodu, gdy Brandon kończy 12 lat. Wówczas zaczynają się z nim problemy wychowawcze, chłopak jest niesamowicie inteligentny i ma ogromną wiedzę, ale zaczynają się w nim budzić agresywne instynkty. Wkrótce Brandon odkrywa, iż posiada super moce (niesamowitą siłę i odporność na obrażenia) ... nie zamierza jednak zostać kolejnym cukierkowym superbohaterem, w zamian za to wkracza na drogę zła.
Od razu zaznaczę, iż po przeczytaniu zapowiedzi, którą swoimi słowami starałem się oddać powyżej, zapałałem chęcią do obejrzenia tego filmu. Produkcja wg różnych źródeł miała kosztować 6-12 mln dolarów (co jest zrozumiałe, bo akcja ma miejsce na jakieś amerykańskiej wsi), przyniosła jednak tylko nieco ponad 32 mln zwrotu. Krytycy w Rotten Tomatoes "ocenili" "Brightburn" na 57% (tyle oczywiście było pozytywnych recenzji), zaś widzowie na 6.2/10 w IMDB. Oceny mocno przeciętne i niestety zasłużone, bo poza niezłym pomysłem, produkcja nieco rozczarowuje. Problem polega przede wszystkim na braku napięciu i małej ilości "strachu". Szokuje także niesamowita przewidywalność wydarzeń. Aby nieco bardziej wpasować ten film w gatunek horroru, twórcy dodali masę krwawych, nieco obrzydliwych scen, całkowicie niepasujących do mainstreamowego kina dystrybuowanego przez ... Sony. To wygląda niestety tak, jakby ktoś chciał ugotować bardzo pikantną zupę, pogotował, posmakował ... i wyszedł mu mdły kapuśniak. I na sam koniec aby podbić nieco "pikantność" dosypał bez patrzenia saszetkę pieprzu. Nie o to chodzi! Jeżeli więc ktoś ma ochotę na horror, w którym poruszy go wyciąganie szkła ze źrenicy to "Brightburn" wydaje się próbować trafić do tej grupy odbiorców... Obecnie film jest do obejrzenia w platformach VOD (np. Chilli). Moim zdaniem nie warto tracić na niego czas.
Ocena Civil.pl: 56%
Cargo (Ładunek)
W Australii po Apokalipsie Zombie, małżeństwo: Andy (Martin Freeman) i Kay (Susie Porter) oraz ich niemowlęca córeczka Rosie ukrywają się na łódce. Podczas plądrowania pobliskiego jachtu Kay zostanie ugryziona przez Zombie, wkrótce zaraża także męża... który ma kilkadziesiąt godzin na to by w post-apokaliptycznym świecie znaleźć godnych opiekunów dla swojej córki. Andy walcząc z czasem i przeciwnościami losu robi co może by zapewnić byt swojej córce, tytułowemu "Ładunkowi".
Film dystrybuowany przez Netflix miał premierę w Internecie w 2018 roku. Trwa nieco ponad 105 minut i stanowi kolejną cegiełkę w gatunku post-apokaliptycznego świata zdominowanego przez Zombie. Nie jest to jednak typowy przedstawiciel w swojej klasie, ponieważ rzadko tego typu produkcje mają miejsce na australijskich bezdrożach. Na ogół w filmach i serialach na ten temat oglądamy grupkę osób walczących o przetrwanie i bezpieczną oazę, tutaj główny bohater walczy tylko i wyłącznie o dobro swojego dziecka, wiedząc iż jego godziny są już policzone. Trzeba sobie powiedzieć jasno, że nie jest to zła produkcja, ponieważ ogląda się ją dosyć dobrze, ma kilka wad i zalet. Największa wada moim zdaniem to nieco ospała akcja i tylko kilka postaci, przez co cały seans nieco się dłuży. Tematyka Zombie jest dosyć ograna i ciężko o świeży powiew w gatunku, tutaj jednak czuć taki delikatny chuch czegoś nowego. Dobrze też wypada Martin Freeman w roli zdesperowanego ojca, trawionego przez śmiertelny wirus, pragnącego za wszelką cenę ocalić swoją latorośl. Krytycy i widzowie dosyć zgodnie ocenili "Cargo", w okolicach 6/10 i taki właśnie jest ten film. Jeżeli ktoś lubi horrory i tę tematykę to nie zawiedzie się.
Ocena Civil.pl: 62%