Special Forces
Diane Kruger jako francuska dziennikarka - Elsa, która zostaje porwana w Afganistanie przez Taliba-fanatyka (nie wiem czy trzeba dodawać słowo "fanatyk" - w takim zestawieniu). Na pomoc wyrusza jej oddział specjalny pod wodzą Kovaxa (Djimon Hounsou). Odbicie zakładniczki udaje się, jednak to dopiero początek, ponieważ grupie nie udaje się uciec zgodnie z planem i tracą kontakt z dowództwem, co zmusza ich do tułaczki po obrzeżach Afganistanu i Pakistanu oraz nieustannej ucieczki przed wściekłymi Talibami, dowodzonymi w ten sam sposób jak jednostki radzieckie w trakcie II wojny światowej (atakujesz albo giniesz). Pogoda ze względu na ukształtowanie terenu zmienia się często - raz pada śnieg i jest lodowato, a w niższych partiach świeci słońce i doskwiera pustynia, która delikatnie rzecz ujmując nie jest przyjacielem człowieka. Bardzo dużo strzelanin, duża dynamika - to bez wątpienia plusy tego filmu.
Ale są też minusy i to poważne. Przede wszystkim akcja miejscami niesamowicie przyśpiesza, by za chwilę zwolnić do żółwiego tempa. Rozmowy pomiędzy francuskimi komandosami a dziennikarką - są bardzo nużące (może dlatego, iż są po francusku - a ja nie jestem miłośnikiem tego języka?). Budżet 10mln euro to niezbyt dużo, ale za te pieniądze udało się pokazać dosyć efektowne sceny. Diane Kruger jak zwykle wypada bardzo dobrze i przekonująco (aktorka zna biegle aż 3 języki - po francusku i angielsku mówi na tym samym poziomie co po niemiecku, aczkolwiek języka ojczystego w tym filmie nie używała). Mimo wszystko oceniam "Forces spéciales" jako przeciętne kino akcji, ponieważ nie porwała mnie ta produkcja.
Ocena Civil.pl: 55%
Soldiers of Fortune
Film akcji z elementami kina wojennego. Fikcyjna Wężowa wyspa jest okupowana przez tyrana - Lupo, który ciemięży lokalną ludność (w zasadzie wyżyna ją bez żadnego powodu) a sam handluje cennymi metalami do których ma dostęp na swoim terytorium. Niejaka Cecelia i jej brat Ernesto werbują weterana Craiga Mackenzie (Christian Slater), by ten zapewnił zabawę w wojnę bogatym sponsorom, którzy chcą wesprzeć finansowo ruch uporu na wyspie. Tymi bogaczami są kolejno: finansista Vanderber (Charlie Bewley), Dimidov (Sean Bean), Haussman (James Cromwell), Sin (Dominic Monaghan) i Grimaud (Ving Rhames). Wkrótce okazuje się, iż zabawa w wojnę zamienia się w prawdziwą walkę na śmierć i życie, a przybyli na wyspę bogacze mają coś wspólnego z generałem Lupo.
Generalnie jest to film akcji klasy B, dynamicznie zrobiony, z dużą ilością akcji i bardzo dziurawą i nielogiczną fabułą, w której błędy i nielogiczności nie przeszkadzają, bo jest to generalnie w miarę lekki film do obejrzenia.
Ocena Civil.pl: 60%
The Men Who Stare at Goats
George Clooney, Ewan McGregor, Jeff Bridges i Kevin Spacey w jednym filmie. Brzmi niewiarygodnie, że cztery gwiazdy światowego kina spotkały się na raz w jednym filmie, w dodatku bardzo przeciętnym.
Ewan McGregor gra dziennikarza Boba. Po tym jak porzuca go narzeczona udaje się do Iraku w celu znalezienia ciekawego tematu. Spotyka Lyna Cassady (George Clooney) - faceta, który służył w niezwykłej jednostce o nazwie New Earth Army pod dowództwem Billa Django (Jeff Bridges). Jednostka ta miała za zadanie wyćwiczyć u swoich żołnierzy nadprzyrodzone zdolności, cały plan runął jednak gdy pojawił się w niej Larry (Kevin Spacey) - mający inne niż Bill spojrzenie na kwestie nowej armii.
"The Men Who Stare at Goats" jest retrospektywny, obok wydarzeń w Iraku Lyn cały czas wtajemnicza Boba w historię związaną z New Earth Army. Tytuł filmu wziął się z tego, że Lyn potrafił zatrzymać serce kozy... wpatrując się w nią.
Jak to w takich historiach bywa: w kulminacyjnym momencie dochodzi do konfrontacji postaci z opowieści z bieżącym wątkiem.
Bez wątpienia obraz ten jest słaby. Czterech aktorów z tzw. ekstraklasy zagrało w czymś, co ani jest śmieszne ani niczego nie pokazuje - ponieważ wymyślona groteskowa historyjka nie prezentuje żadnej rzeczywistości. Strata czasu, szkoda i spore rozczarowanie.
Ocena Civil.pl: 50%
The Hurt Locker
Jutro w nocy polskiego czasu zostaną rozdane Oscary. "The Hurt Locker" Kathryn Bigelow to jeden z głównych faworytów do statuetki za najlepszy film (oprócz przereklamowanego "Avatara"). Czy ten film zasługuje na nagrodę Akademii? Z pewnością tak, ponieważ z pojedynku z Avatarem (pomimo innego ciężaru gatunkowego) wychodzi zwycięsko.
Dramat wojenny osadzony w irackich realiach, dobrze zrobiony (bez przynudzania) - musi mieć większą wartość merytoryczną niż futurystyczny "Avatar" z niebieskimi ludkami skierowany do wszystkich widzów.
Główną rolę w "The Hurt Locker" gra Jeremy Renner (jako sierżant William James) - specjalista od rozbrajania min, niezwykle zaangażowany w swoją pracę, wykonujący ją bardzo niestandardowo. Towarzyszy mu sierżant Sanborn (Anthony Mackie) - dobry, solidny żołnierz, niewykazujący jednak takiej kreatywności jak James, trzecim w zespole jest spc. Owen Eldridge (Brian Geraghty). Trójka ta co dzień toczy grę o życie podczas niezwykle niebezpiecznych operacji na terenie Iraku. Pomimo specjalizacji w rozbrajaniu min muszą się wykazać innymi talentami by przeżyć.
Dużym plusem tego filmu jest jego fokus na akcji - mało w nim jest typowej gadaniny, a jeżeli się pojawia to nie nuży. Takie pokazanie wojny od "roboczej strony", pomimo że miejscami wydaje się być nierealistyczne (niektóre zachowania żołnierzy podczas akcji raczej się nie zdarzają) - na pewno może się podobać.
Ukrytym smaczkiem "The Hurt Locker" jest rywalizacji Kathryn Bigelow z jej byłym mężem - Jamesem Cameronem. Bigelow w kategorii "Reżyser roku" jest faworytką, aż trudno uwierzyć iż takie solidne wojenne kino może zrobić kobieta. Sceny kręcono w Jordanii i Kuwejcie - zachowano więc przyzwoite realia.
Będzie nietaktem, jeżeli Akademia za film roku uzna "Avatara", w sytuacji gdy konkurencja w postaci "The Hurt Locker" wypada lepiej. "Avatar" to raczej kino familijne, nastawione na ogromne zyski, zaprojektowane dla każdego widza. A Oscar powinien jednak trafiać do filmów ambitniejszych - dokładających do danego gatunku niezłą wartość. Więc gdy "Avatar" na pewno powinien dostać Oscara za efekty specjalne - to do gatunku SF dokłada on jedynie przyzwoitą pozycję a "The Hurt Locker" bardzo ubogaca gatunek filmów wojennych.
Ocena Civil.pl: 80%
Inglourious Basterds
Byłem na tym filmie w ubiegłą sobotę w kinie. Film wyreżyserowany i napisany przez wielkiego Quentina Tarrantino. W rolach głównych - Brad Pitt (jako Lt. Aldo Raine), Mélanie Laurent (jako Shosanna Dreyfus), Christoph Waltz (jako Col. Hans Landa), Eli Roth (jako Sgt. Donny Donowitz) oraz Diane Kruger (jako Bridget von Hammersmark).
Tytułowe "bękarty" to grupa Amerykanów żydowskiego pochodzenia, którzy biorą odwet na nazistach podczas II wojny światowej na terenach okupowanej Francji.
Jest to genialny film z niezwykle smakowitymi scenami, z których można wyciskać jak z cytryny soczyste dialogi. Tarrantino dobrał genialnych aktorów: Christoph Waltz w roli Hansa Landy jest tak dobry, że powinien zgarnąć Oscara za rolę drugoplanową. Pierwsza scena, w której to Hans Landa odwiedza francuskie gospodarstwo w poszukiwaniu Żydów na pewno przejdzie do historii kina.
Tarrantino w "Inglourious Basterds" zmienia historię II wojny światowej, dzięki temu ten film jest czysto rozrywkowy a nie historyczny. Naziści są tutaj przedstawieni w bardzo dobrym świetle: jako inteligentni (grzeczni!) ludzie, władający kilkoma językami. Nie zabrakło typowej dla Tarrantino brutalności, choć tym razem nie ma jej zanadto, reżyser wolał się bowiem skupić na pysznych dialogach niż na robieniu rzezi w każdej scenie.
Nie ma sensu więcej pisać: genialny film, który TRZEBA koniecznie obejrzeć. Ponad 2 godziny wyśmienitej rozrywki na najwyższym poziomie.
Ocena Civil.pl: 95%