komedia
Recenzje komedii na tym blogu to przede wszystkim opinie o amerykańskich produkcjach, zarówno tych najbardziej kultowych i rozpoznawalnych jak i tych niszowych.
Recenzje komedii na tym blogu to przede wszystkim opinie o amerykańskich produkcjach, zarówno tych najbardziej kultowych i rozpoznawalnych jak i tych niszowych.
Polskie kino ostatnich lat to dla mnie spora niewiadoma. Nie gustuję w naszych komediach romantycznych, w których to próbowane są kolejne aktorki serialowe - na ogół taki filmy są reklamowane jako dobre, zabawne itd. - co okazuje się być nieprawdą. Ale tym razem postanowiłem zobaczyć (i to w kinie) co jeszcze potrafi Juliusz Machulski. Rozczarowanie było spore.
Trochę o fabule: Do pewnych gospodarstw na Mazurach wprowadza się nietypowa rodzina Makarewiczów. Czwórka dzieci (piąte w drodze), mąż i żona (odpowiednio Robert Więckiewicz i Małgorzata Buczkowska) oraz senior rodu (Janusz Chabior). Po pewnym czasie w okolicy zaczynają ginąc miejscowi i przyjezdni (listonosz, ksiądz, ministrant, kobieta z opieki społecznej, Niemiec i jego tłumaczka, reporterka telewizji i kamerzysta). Okazuje się, że nowo przybyła rodzina ma z tymi zaginięciami wiele wspólnego...
Ta lekka komedia z elementami grozy ("czarna komedia") trwa około 1,5 godziny a czas ten dłuży się niemiłosiernie. Miejscem akcji jest wieś: stąd też są tutaj przedstawione schematy z innych filmów i seriali, które na wsi mają miejsce. Podobno ogląda wsi bawi miastowych (czym można wytłumaczyć popularność serialu "Ranczo"). W tym akurat filmie humoru jest bardzo mało, sala kinowa się nie śmiała, bo nie było z czego. Małym plusem tego widowiska jest dobra rola Janusza Chabiora i przyzwoita Małgorzaty Buczkowskiej, niestety Robert Więckiewicz w każdym swoim filmie czy serialu gra i zachowuje się tak samo, co wydaje się być sporym minusem. Oprócz nich w filmie występuje parada gwiazd serialowych (między innymi Ilona Ostrowska, Krzysztof Stelmaszyk, Ewa Ziętek). Jest też Przemysław Bluszcz i Jan Monczka oraz Michał Zieliński w roli księdza.
Całość oceniam bardzo przeciętnie - nie jest to rozrywka wysokich lotów, raczej kolejny odcinek ala "Ranczo" z nawiązaniem do czegoś pomiędzy rodziną wampirów a rodziną Adamsów. Na pewno warto poczekać, aż ta produkcja trafi na mały ekran, bo to kina iść nie warto.
Ocena Civil.pl: 50%
Na "Zombieland" wybrałem się do kina. Wcześniej w prasie polskiej znalazłem jakieś recenzje, które oceniały ten film bardzo nisko. Jakaś pani w jakieś gazecie napisała, że na seansie było kilka osób i część z nich wyszła - stąd też musi to być bardzo słaby film. Gratuluje poczucia humoru ludziom, którzy oceniają film na podstawie frekwencji...
Co prawda coś się sprawdziło, bo faktycznie na moim seansie widzów była garstka. Ale co z tego? Filmy o Zombie to specjalność Amerykanów - kręcą ich dużo z różnym skutkiem - stąd też można wysunąć wniosek, że widz nieamerykański z innym gustem może te produkcje omijać. Ja bynajmniej omijać nie lubię. Można się na tym sparzyć, bo o ile "Dawn of the Dead" był niezły to już "Land of the Dead" był cieniutki. "Zombieland" to jednak coś co przewyższa te produkcje: tutaj mamy elementy humoru, bardzo małą ilość postaci i dużą ilość smaczków. W głównej roli występuje Woody Harrelson - ten genialny aktor zawsze gdy gra podnosi wartość filmu, bo on potrafi zagrać każdego i zawsze robi to rewelacyjnie. Tym razem wciela się w postać odważnego pogromcę Zombie o pseudonimie Tallahassee, którego marzeniem jest ... najedzenie się "Twinkies", partneruje mu Jesse Eisenberg (Columbus). Ten jest z kolei przeciwieństwem Tallahassee - żyje dzięki stosowaniu zasad przetrwania (bardzo zresztą zabawnych). Na drodze tej dwójki staje Wichita (Emma Stone) i jej siostra Little Rock (Abigail Breslin). Pomimo początkowych trudności, kwartet ten świetnie sobie radzi i naprawdę z zaciekawieniem oglądałem ich poczynania.
"Zombieland" zebrało bardzo wysokie oceny w serwisach filmowych (imdb.com 8.0, RottenTomatoes 89%). Wg mnie słusznie. Skromny budżet (23,6 mln dolarów) już się zwrócił kilkakrotnie - więc zapewne powstanie sequel. Jeżeli będzie z Woody Harrelsonem - to na pewno się na niego wybiorę.
Ocena Civil.pl: 80%
9 lipca 1999 roku miała miejsce premiera filmu "American Pie". Komedia ta stała się dosyć kultowa - więc naturalnie powstały jej sequele. O ile jeszcze American Pie 2 i 3 były w miarę strawne (z aktorami z jedynki) to późniejsze "odpryski" mające w tytule "American Pie" już takie dobre nie były. Co prawda obrazy z dowcipami z licealistami/studentami, oscylujące w kółko wokół tego samego tematu mają swoich miłośników - ale podejrzewam, że nawet owi znawcy tego gatunku powoli orientują się, że filmy tego typu są coraz to gorsze.
"American Pie Presents: The Book of Love" z oryginału zachował tylko Eugene'a Levy'a (w wersji podstawowej grał on ojca Jima, w późniejszych częściach występował raczej gościnnie). Co prawda, ktoś tam się dalej nazywa Stiffler (rodzina Stifflerów jest duża - o czym można się było przekonać oglądać "American Pie Presents The Naked Mile" czy "American Pie Presents Beta House") - ale generalnie są to już bardzo dalekie od oryginału akordy.
O fabule nie można zbyt wiele napisać: zawsze jest niemalże identyczna. Tym razem trójka głównych bohaterów znajduje w swoim liceum legendarną książkę o podbojach kobiet. Publikacja zdaje się być cenna dla trójki niezaprawionych w bojach chłopaków. Co z tego wynika: chyba pisać nie trzeba.
Ten film oferuje jak zwykle mało smaczne żarty (początkowa scena nawiązuje do kultowej "szarlotki"). Parę sekund można się pośmiać - pod warunkiem, że wyłączy się rozum. Aby obejrzeć ten film trzeba się wcielić w mentalność 15-latka. Reżyser zapewne dla ubarwienia dodał szereg rozbieranych scen. Co tu dużo mówić - całość jest KIEPSKA.
Ocena Civil.pl: 30%
Czwórka przyjaciół na "wieczorze kawalerskim" w Las Vegas - to musi być śmieszne i naprawdę jest. Doug (Justin Bartha) się żeni, więc zaprasza Phila (Bradley Cooper), Stu (Ed Helms) i Alana (Zach Galifianakis) do miasta grzechu, w którym cała czwórka ma się ostro zabawić. Nazajutrz imprezy budzą się co prawda w tym samym apartamencie, który wynajęli dzień wcześniej - ale bez przyszłego pana młodego za to z tygrysem w łazience i dzieckiem w szafie... Trójka bohaterów na wielkim kacu ma wielkie zadania - znaleźć kumpla, oddać dziecko i pozbyć się tygrysa, przy okazji przypomnieć sobie wydarzenia z dnia poprzedniego (nikt z nich nie pamięta...). Tak w skrócie można podsumować zalążek fabuły.
A cały film jest genialny: bardzo zabawny, niesamowicie wciągający. Nic tylko oglądać. Jest nawet niespodzianka: Mike Tyson we własnej osobie.
Ocena Civil.pl: 80%
Brytyjska komedia polityczna z 2009 roku. Wysoko oceniona przez Rotten Tomatoes (94%) oraz internautów na IMDB.com (7.9/10). Obsada brytyjsko-amerykańska nieprzypadkowa, bowiem film traktuje o stosunkach amerykańsko-brytyjskich na chwilę przed rozpoczęciem bliżej nieokreślonej wojny z bliżej nieokreślonym agresorem.
By było zabawniej, nie występują postacie najważniejsze (premier Wlk. Brytanii i prezydent USA) - tylko ministrowie i sekretarze. Ministrer rozwoju międzynarodowego Wielkiej Brytanii - Simon Foster (Tom Hollander) zostaje wciągnięty w grę, której stawką jest rozpoczęcie wojny. Wojną jest zainteresowany zarówno premier Wlk. Brytanii jak i prezydent, tyle że po obu stronach Oceanu owa inwazja ma również swoich przeciwników. Sam Foster nie ma jednak nic do powiedzenia, ponieważ karty rozdaje szalony spin doctor Malcolm Tucker (Peter Capaldi), który pilnuje by była realizowana polityka zaplanowana przez premiera. W USA stronnictwo antywojenne jest reprezentowane przez sekretarz stanu Karen Clarke (Mimi Kennedy). Postaci jest oczywiście więcej, w roli generała Millera występuje sam (James Gandolfini).
Ten film to niezwykle inteligentna komedia, pełna przezabawnych sytuacji i jeszcze zabawniejszych dialogów. Na szczęście zrezygnowano z przygłupich gagów polegających, których pełno w nieambitnych filmach. Tutaj wszystko jest tak jak trzeba. Nie mniej jednak film pewnie śmieszy bardziej Brytyjczyków, bowiem mają oni obraz swojej elity politycznej i zapewne wyłapują więcej aluzji aniżeli inni. Pomimo to "In the Loop" trzeba obejrzeć!
Ocena Civil.pl: 80%