komedia
Recenzje komedii na tym blogu to przede wszystkim opinie o amerykańskich produkcjach, zarówno tych najbardziej kultowych i rozpoznawalnych jak i tych niszowych.
Recenzje komedii na tym blogu to przede wszystkim opinie o amerykańskich produkcjach, zarówno tych najbardziej kultowych i rozpoznawalnych jak i tych niszowych.
Tytułowa Ingrid Thorburn (Aubrey Plaza) to młoda kobieta, która trafia do szpitala psychiatrycznego za stalking. Po "leczeniu" bohaterka nie zamierza zejść ze złej drogi i namierza kolejną ofiarę, mieszkającą w Los Angeles Taylor Sloane (Elizabeth Olsen), gwiazdę Instagrama, prowadzącą na pozór idealne życie u boku męża o imieniu Ezra (Wyatt Russell). Ingrid korzystając ze spadku po matce, postanawia podejść na poważnie do stalkingu i przeprowadza się do Kalifornii, gdzie wynajmuje mieszkanie od drobnego kryminalisty o imieniu Dan (O'Shea Jackson Jr.), by wkrótce spróbować zaprzyjaźnić się z Taylor.
Film zebrał dobre oceny od widzów i bardzo dobre od krytyków (86% pozytywów w serwisie Rotten Tomatoes) i słusznie, bo to kawał dobrego kina. Przede wszystkim "Ingrid Goes West" dotyka ważnego problemu społecznego, alternatywnej rzeczywistości tworzonej przez ludzi w profilach społecznościowych. Za pięknymi fotkami jedzenia, kolorowymi fotkami krajobrazów tudzież słodkimi selfies, nie kryją się idealni ludzie, wiodący doskonałe życie. Tę "oczywistą prawdę" stano się pokazać z dwóch stron: z perspektywy Ingrid, uzależnionej od mediów społecznościowych stalkerki oraz z perspektywy Taylor, kobiety zaklinającej rzeczywistość, próbującej na Instagramie powetować sobie osobiste i zawodowe problemy. Bardzo podoba mi się obsada w tej firmie, Aubrey Plaza potrafi grać a Elizabeth Olsen dobrze odnajduje się w roli "słodkiej laski". Produkcja ta zyskuje także dzięki ciekawie opowiedzianej historii. Film obecnie znajduje się w ofercie Netflixa i moim zdaniem warto poświęcić mu uwagę a po seansie pochylić się na chwilę refleksji.
Ocena Civil.pl: 75%
Sequel Happy Death Day rozpoczyna się od sceny, w której Ryan Phan (w pierwszej części mający rolę poboczną) budzi się w swoim samochodzie ... by wkrótce zostać zamordowanym i cofnąć się w czasie do poranka. Okazuje się, że Ryan wraz z kolegami ze studiów pracuje nad maszyną mogącą manipulować czasem, efektem ubocznym działania urządzenia jest poplątanie się wymiarów i stworzenie alternatywnej rzeczywistości, w której budzi się ponownie Tree Gelbman (Jessica Rothe), w pokoju Cartera, w dniu swoich urodzin... Kobieta szybko odkrywa, iż tym razem rzeczywistość jest inna, ponieważ oprócz "restartowania się" czasu po każdym zabójstwie, Tree zostaje przeniesiona do innej, alternatywnej rzeczywistości i to nie Lori chce ją zamordować. Tyle o fabule, by jej za bardzo nie zdradzać.
Tym razem zainwestowano w produkcję 9 mln dolarów a wyjęto nieco ponad 62, jest to gorszy wynik niż przy "jedynce". Oceny widzów i krytyków są jednak podobne i dosyć wysokie. Jakie jest moje zdanie? Przede wszystkim należy wyjść od tego, że mocno zmieniono formułę, o ile jedynka była typowym thrillerem, slasherem, to sequel próbuje być teenagową komedią z elementami thrillera. To trochę tak jakby wytrawną potrawę polano sosem malinowym i zrobiono z tego deserek. Dalej Jessica Rothe czaruje swoim wdziękiem, co pozostaje niezmiennym plusem, dodatkowo w dwójce, ze względu na lżejszą formułę, główna bohaterka "odnajduje się" w scenach czarnej komedii. Nie mniej jednak, miejscami ma się wrażenie że ogląda się coś ala "Riverdale" a nie thriller dla koneserów, co plusem na pewno nie jest. Nie są pewne losy "trójki" i nie wiadomo czy seria będzie kontynuowana. Obecnie "dwójkę" można obejrzeć w serwisach VOD.
Ocena Civil.pl: 65%
W czerwcu tego roku recenzowałem pierwszą część tego filmu, która została dołączona (wraz z wieloma innymi polskimi "hitami") do oferty Netflixa. W ostatni weekend postanowiłem sprawdzić czy sequel (który wyszedł w 2015 roku) jest zbliżony poziomem do części pierwszej. Najważniejszą zmianą w dwójce jest nieobecność Piotra Adamczyka, za to Paweł Domagała wciela się w podwójną rolę. Ale po kolei. "Szyja" (Paweł Domagała) pracuje przy sprzątaniu autostrady, pewnego dnia podczas pracy poznaje Klementynę (Małgorzata Socha), bogatą kobietą z Warszawy. Nieznajoma proponuje "Szyi" pracy i zabiera go swoją furą do Warszawy. Okazuje się, że główny bohater wygląda tak samo jak popularny piosenkarz i aktor – Miki Mazur (w tej roli także Paweł Domagała), borykający się z problemami psychicznymi. "Szyja" zaczyna zastępować Mazura, znikając ze Śląska. Jego żona, Jadźka (w tej roli Barbara Kurdej-Szatan) oraz przyjaciel Fikoł (Bartosz Opania) wyruszają do stolicy by sprowadzić go z powrotem.
Ta komedia pomyłek ma nieco inny klimat niż "jedynka", która rozgrywała się w małomiasteczkowych plenerach i de facto była cukierkowym filmem romantycznym. Część druga mocno uderza w komediowe tony i wprowadza do obsady bardzo wielu, znanych polskich aktorów (Marta Żmuda-Trzebiatowska, Filip Bobek, Leszek Lichota, Antoni Królikowski czy Anna Mucha to tylko część aktorów, których upchnięto w tym filmie). Niestety film nie bawi, kuleje nie tylko scenariusz ale przede wszystkim brak jakiekolwiek sensu. Wszystko to wygląda tak, jakby sequel robiono na siłę, bez planu i założeń czym końcowy produkt ma być. Bardzo obszerna lista znanych nazwisk w czołówce i poza nią (w roli cameo pojawia się także np. Krzysztof Ibisz, Michał Piróg, Katarzyna Cichopek) to dużo za mało by zrobić wartościowy film. Nie wiem czy będę się mocował z kolejnymi polskimi komediami, dodanymi do oferty Netflixa. Na pewno jednak plusem jest fakt, że coraz więcej polskich, znanych filmów znalazło się w ofercie światowego giganta VOD, pozwala to mniej pilnym widzom przekonać się jaki jest poziom rodzimej kinematografii.
Ocena Civil.pl: 45%
Alan (Marlon Wayans) to typowy przedstawiciel amerykańskiej klasy średniej (nawet średniej plus), spodziewający się wraz z żoną Marią (Bresha Webb) dziecka. W dzieciństwie mężczyzna wychowywał się w rodzinie zastępczej i nigdy nie poznał swoich rodziców, pewnego dnia postanawia to zmienić i prosi swojego teścia, sędziego o swoje akta, dzięki którym namierza swoją matkę. Próbując odwiedzić kobietę, Alan natrafia na jej syna (a swojego brata), odludka o imieniu Russell (w tej roli także Marlon Wayans, wcielający się także w pozostałe rodzeństwo). Od Russela dowiaduje się, że ich matka nie żyje, ale obaj panowie przy okazji odkrywają, że mają więcej rodzeństwa, ponieważ są sześcioraczkami. Aby poznać rodzeństwo, Alan i Russell wyruszają w podróż po Ameryce.
Ta produkcja Netflixa nie broni się niczym. Popularny serwis VOD próbował zapewne zapełnić ramówkę w sezonie mocno ogórkowym (film miał premierę 16 sierpnia), ale robienie tego typu filmów po prostu nie przystoi. Ta komedia jest nieśmieszna, chaotyczna, denerwująca i pozbawiona jakiekolwiek sensu. Nieśmieszne gagi, dziwaczne sceny, okraszone na ogół sporą porcją żenady. Marlon Wayans to specjalista od mało ambitnych filmów, ale tutaj po prostu przechodzi samego siebie. Szkoda, że Netflix dalej utwierdza cały świat w przekonaniu, że nie potrafi robić filmów długometrażowych. "Sextuplets" mogą się "poszczycić" fatalnymi ocenami od widzów i krytyków. Trochę wstyd, że Netflix marnuje pieniądze na tego typu "produkty", lepiej chyba by było zainwestować w jakiś fajny, lekki, wakacyjny sitcom i tym uzupełnić letnią ofertę, aniżeli pchać coś takiego. Nie polecam!
Ocena Civil.pl: 30%
Dwie sublokatorki, nauczycielka Kate (Alexandra Daddario) i początkująca businesswoman Meg (Kate Upton) postanawiają wylecieć na ferie by odreagować ostatnie porażki zawodowe. Podczas lotu poznają przystojnego Ryana (Matt Barr), który twierdzi że leci na wesele przyjaciół. Okazuje się, że Ryan zatrzymuje się w tym samym hotelu co główne bohaterki, a one same zaczynają pomiędzy sobą o niego rywalizować, nastawiając na szwank swoją przyjaźń.
Rzadko zdarza się film, mający na 18 recenzji na Rotten Tomatoes ... same negatywy, a taki właśnie jest "The Layover". Skąd ta krytyka? Produkcja nie ma w zasadzie żadnej zalety, poza urodziwimy aktorkami grającymi główne role. Przechodząc więc do wad, wymienię tylko kilka najważniejszych. Pierwsza to scenariusz, a w zasadzie jego brak, twórcy nie mogli się zdecydować czy robią jakieś słodkie romansidło czy typowy amerykański film drogi. Większość scen jest okraszona beznadziejnymi gagami i humorem sytuacyjnym, miejscami niesamowicie żenującym. Beznadziejność dopełnia całkowity brak logiki wydarzeń i chaotyczność całego "przedsięwzięcia". Trochę to tak wygląda, jakby zabukowano hotel (w których rozgrywa się około połowa scen), dowieziono aktorów i na miejscu próbowano coś kręcić... Obsada też do końca nie została poinformowana w jakim filmie występuje, ponieważ "popisy" aktorskie wypadają niesamowicie blado. "Lot z przygodami" to antykomedia, śmiało mogąca uchodzić z najgorszy film roku 2017. Żenuje także fakt, że produkcję wyreżyserował William H. Macy, wielokrotnie nominowany do najważniejszych nagród, świetny aktor, mający na koncie kilka ledwie kilka prac w roli reżysera.
Ocena Civil.pl: 25%