komedia

Recenzje komedii na tym blogu to przede wszystkim opinie o amerykańskich produkcjach, zarówno tych najbardziej kultowych i rozpoznawalnych jak i tych niszowych.

Ocena: 78 Aquaman

Superprodukcja Warner Brosa i DC opowiadająca o losach komiksowego bohatera – Aquamana. Kilka słów o fabule: w 1985 roku latarnik Thomas Curry ratuje kobietę o imieniu Atlanna (Nicole Kidman) będącą królową Atlantydy. Mężczyzna zakochuje się w niej ze wzajemnością i wkrótce na świat przychodzi ich syn Arthur (Jason Momoa). Niestety opieką chłopca zajmuje się tylko ojciec, bowiem Atlanna zmuszona jest wrócić do morskich głębin. Arthur jako dziecko odnajduje w sobie super moce, a następnie jest trenowany przez Vulko (Willem Dafoe), atlantyckiego wezyra. W dorosłym życiu główny bohater zajmuje się ratowaniem statków i ochroną ich przed piratami, prowadząc przy tym spokojne życie u boku swojego ojca. Jego spokój zostaje jednak zmącony po tym, jak kontaktuje się z nim Mera (Amber Heard), księżniczka podwodnej krainy Xebel. Mera oznajmia Arthurowi, iż jego brat o imieniu Orm (Patrick Wilson), władający Atlantydą, planuje zjednoczenie podwodnych królestw i wojnę z "powierzchnią" czyli ludnością żyjąca nad wodą. Arthur staje przed zadaniem powstrzymania brata i uniknięcia rozlewu krwi.

Film wg różnych źródeł miał mieć budżet wynoszący między 160 a 200 mln dolarów. Są to duże pieniądze, jednakże od wielu lat każda superprodukcja, czy to ze stajni Marvela czy DC jest produkowana za podobną kwotę. Przychód "Aquamana" przekroczył 1.1 miliarda dolarów, a więc inwestycja zwróciła się parokrotnie. Film spotkał się z dobrymi, ale nierewelacyjnymi ocenami od widzów i krytyków, obecna ocena w serwisie IMDB to 7/10, zaś w serwisie Rotten Tomatoes 65% recenzji krytyków jest pozytywnych. "Aquamana" ogląda się przyjemnie, za sprawą ciekawych efektów specjalnych i lekkiej fabuły. Trochę gorzej oceniłbym obsadę, w szczególności wybór Patricka Wilsona na odtwórcę roli czarnego charakteru. Wilsonowi zabrakło nieco charyzmy, obecnej na ogół u antagonistów występujących w tego typu filmach. Nie mniej jednak "Aquaman" to ponad 2 godziny dobrego kina akcji, pełnego ciekawych efektów specjalnych i osadzonego w wielu ciekawych lokacjach (w tym także w podwodnym, baśniowym świecie). Warto ten film obejrzeć.

Ocena Civil.pl: 78%

Ocena: 51 The Dead Don't Die (Truposze nie umierają)

Jim Jarmusch to reżyser tworzący filmy w swoim unikalnym stylu, pracujący na ogół z tymi samymi aktorami. "The Dead Don't Die" to jego najnowszy film z gatunku comedy horrror z obsadą typu ensemble (czyli taką, w której występuje wielu aktorów, bez wskazywania kto gra rolę pierwszego a kto dalszego planu). Kilka słów o fabule: w malutkiej amerykańskiej miejscowości zaczynają znikać zwierzęta domowe, przestają działać zegarki i telefony a na dworze jest wciąż widno pomimo późnej pory. Wkrótce sytuacja robi się jeszcze gorsza, po tym jak na lokalnym cmentarzu z grobu zaczynają wychodzić Zombie. Troje policjantów: Cliff Robertson (Bill Murray), Ronnie Peterson (Adam Driver) oraz Mindy Morrison (Chloë Sevigny) próbują opanować sytuacje, po tym jak w lokalnym barze zostają znalezione zwłoki dwójki kobiet.

Ta komedia z elementami horroru spotkała się ze słabym przyjęciem ze strony widzów (ocena w IMDB 5.5/10) i krytyków (55% pozytywnych recenzji w Rotten Tomatoes). Imponuje obsada, bowiem Jarmusch zwykł pracować z tymi samymi aktorami przy kolejnych produkcjach, stąd też obsada jest naprawdę bogata, poza wspomnianymi już, na ekranie można zobaczyć np. Tildę Swinton, Steve'a Buscemi, Danny'ego Glovera, Iggy Popa czy Selenę Gomez oraz kilkanaście innych znanych nazwisk, niektórzy występują w mikro rolach jak np. Carol Kane. Niestety pomimo tak zacnego grona aktorów, film cierpi z powodu kiepskiej fabuły, co prawda u tego reżysera akcja budowana jest nieśpiesznie, jednak "The Dead Don't Die" po prostu miejscami przynudza. Ciężko mi oceniać absurdalny humor zaszyty w tej produkcji, może komuś on przypadnie do gustu, mi niestety nie. Jarmusch bawi się różnymi konwencjami, żongluje motywami, jednakże efekt końcowy nie porywa.

Ocena Civil.pl: 51%

Ocena: 72 Villains (Złoczyńcy)

Mickey (Bill Skarsgård) i Jules (Maika Monroe) dokonują rozboju na stacji benzynowej. Uciekając po akcji, kończy im się benzyna w środku lasu, dostrzegają jednak skrzynkę pocztową należącą do dużego domu ulokowanego na całkowitym odludziu. Para postanawia się tam włamać, aby ukraść paliwo. Po wejściu do środka, okazuje się że nikogo w nim nie ma, więc główni bohaterowie zaczynają plądrować wnętrza... odnajdując w piwnicy przykutą łańcuchem małą dziewczynkę. Chwilę potem para przestępców napotyka na gospodarzy powracających do swojego lokum: George'a (Jeffrey Donovan) i Glorię (Kyra Sedgwick). Właściciele budynku nie tracą rezonu i zachowując spokój... rozpoczynają konwersację z uzbrojonym Mickeyem i jego dziewczyną Jules. Wkrótce jednak wydarzenia zaczynają eskalować.

"Villains" to dosyć ciekawy film łączący w sobie kilka konwencji: thrillera, komedii i horroru. Aż 84% recenzji tej produkcji w serwisie Rotten Tomatoes było pozytywnych, przy jednoczesnej ocenie widzów 6.2/10 w serwisie IMDB. Moim zdaniem film ten należy uznać za dosyć oryginalny, pomimo iż z pozoru motyw przewodni wygląda na mocno ograny i wyeksploatowany. Twórcy czyli: Dan Berk i Robert Olsen (odpowiadający jednocześnie za scenariusz i reżyserię) trochę starali się odgapić od Tarantino i trzeba przyznać, że kopiując mistrza wyszło im to nie najgorzej. Dobrze wypada przede wszystkim balansowanie pomiędzy komedią, horrorem a thrillerem. Jeżeli chodzi o obsadę to Bill Skarsgård i Maika Monroe wypadają tak sobie, ale dużo lepsze kreacje tworzą: Jeffrey Donovan i Kyra Sedgwick (ich postacie są jakby żywcem wyjęte ze świetnego amerykańskiego serialu American Horror Story). Plakat filmu sugeruje, że ta produkcja to jakiś niskobudżetowy slasher, co absolutnie nie jest prawdą, bo "Villains" to dosyć dobry film.

Ocena Civil.pl: 72%

Ocena: 45 Coffee & Kareem

Akcja tej komedii kryminalnej Netflixa ma miejsce w Detroit. Tytułowy Coffee (Ed Helms) to nieudolny policjant, próbujący związać się z Vanessą (Taraji P. Henson), wychowującą 12-letniego syna Kareema. Syn kobiety, początkujący raper i szkolny szpaner nie lubi Coffee'go i aby go "wystraszyć" próbuje namówić lokalnego gangstera o imieniu Orlando by ten spuścił policjantowi łomot. Przypadkiem jednak, Kareem a później Coffee wplątują się w kryminalną aferę dotycząca mafii narkotykowej i skorumpowanych policjantów. Chcąc nie chcąc, Kareem i Coffee muszą współpracować aby wyjść z tej sytuacji cało. Rolę drugoplanową w tym filmie gra Betty Gilpin.

Produkcja Netflixa zadebiutowała na tej platformie VOD na początku kwietnia 2020 roku. Film trwa około 88 minut i zdecydowanie ciężko go się ogląda. Obecna ocena widzów na IMDB to 5.1/10 i moim zdaniem to nieco zawyżony wynik. Fabuła tego filmu jest niesamowicie szalona i dosyć chaotyczna, zaś miejscami mocno nielogiczna. OK, to w końcu komedia, tyle tylko że w warstwie "komediowej" mało jest tutaj śmiechu. Ed Helms, starał się jak mógł, by swoim warsztatem aktorskim podratować nieco ten film, ale nie na wiele się to zdało. W niektórych opiniach pada argument, iż postać tytułowego Kareema jest mocno irytująca (moim zdaniem postać ta została przedstawiona w zbyt groteskowy sposób). Film zawiera też kilka kontrowersyjnych akcentów, nie za bardzo pasujących do tej konwencji. W rezultacie powstała bardzo przeciętna komedia kryminalna, będąca typowym "wypełnieniem" oferty giganta VOD, którą niekoniecznie trzeba oglądać.

Ocena Civil.pl: 45%

Ocena: 39 Life of the Party (Dusza Towarzystwa)

Deanna (Melissa McCarthy) zostaje porzucona przez męża (Matt Walsh), który zamierza się związać z agentką nieruchomości. Porzucona kobieta próbując się odnaleźć w nowej życiowej sytuacji postanawia, iż wróci na studia i dokończy edukację. Zapisuje sę na uczelnię, na której studiuje już jej córka Maddie (Molly Gordon). Główna bohaterka stara się nie baczyć na różnicę wieku i szybko próbuje się zaadaptować do typowo amerykańskiego studenckiego życia. Wdaje się w romans z jednym ze studentów a także nie szczędzi sobie imprez od rana do wieczora.

Komedia ta miała budżet w wysokości 30 mln dolarów i przyniosła zwrot w postaci prawie 70 mln. Film zebrał słaby oceny od widzów i krytyków, moim zdaniem w pełni zasłużenie. Dlaczego? Przede wszystkim trwająca 105 minut produkcja jest po prostu nudna i nieśmieszna. Melissa McCarthy to specjalistka od szalonych komedii, jednak tym razem po prostu jej się nie udało. Nie udało się, nie tylko przed kamerą, ponieważ jest także współautorką scenariusza (razem z Benem Falconem, który wyreżyserował "Life of the Party"). Falcon już wcześniej współpracował z McCarthy (między innymi przy filmie The Boss), obecnie pracują wspólnie nad kolejnymi komediami. Wracając jednak do scenariusza "Life of the Party": oglądając ten film ma się wrażenie jakby powstał on w niesamowitym pośpiechu, ponieważ epatuje brakiem logiki oraz jakiekolwiek pomysłu. Ciężko mi wskazać jakiekolwiek zalety tej produkcji. Oby kolejne dzieła duetu Falcone-McCarthy były lepsze.

Ocena Civil.pl: 39%